Mój Blog

Z tworczynia mojego portretuBura, którą dzisiaj zebrałem należała mi się. Chodzi o mój blog. Arek mial rację: obiecywałem pisać codziennie, a przynajmniej często, a tymczasem zaprezentowałem dwutygodniową „ciszę w eterze”.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie za wyłączeniem tego, że na Kubę nie wziąłem ze sobą laptopa, a wcześniej były święta, Nowy Rok itd… itp.., a te wydarzenia wcale nie zmniejszyły tematów, które
dżwigam na swoich biednych barkach.

Nie żebyście się litowali nade mną, ale poinformować wypada, co te barki dżwigają. Oto skrócona lista:
1) Pracuję nad dalszym ciągiem cyklu „…do Ziemi Świętej”
2) Poprawiam i uzupełniam cykl wspomnień, który już za… niebawem zacznie się pokazywać na stronie „pielgrzym.ca”
3) Poprawiam „Władysława Wagnera”; sporo tam błędów merytorycznych i gdyby tak ktoś
potraktował to jako pracę historyczną – miałbym się z pyszna
4) Opracowuję projekt Fundacji Wagnerowskiej
5) Przygotowuję się do kolejnego spotkania z Mabel Wagner
6) Przygotowuję się do odwiedzin naszych ubiegłorocznych przyjaciół na BVI, z którymi opracujemy
kolejne bombowe wydarzenie
7) Opracowuję fotreportaż z Kuby (fragmenty pojawiają się na moim fejsie)
8) Pracuję, żeby było za co żyć i opłacać te wszystkie moje fanaberie

Czy jestem usprawiedliwiony?

A co ma z tym wspólnego to zdjecie? Nic. Ta pani „strzeliła”mi portret na hawańskiej ulicy w dwie minuty. Prawda, że udany?

I jeszcze coś! Pytacie przez e-maile: dlaczego tu, na blogu nie ma miejsca na komentarze. Toż do tego służy e-malowy adres. Piszcie!

U HEMINGWAYA W HAWANIE

U HEMINGWAYA W HAWANIE

Zwykle zatrzymywał się w hotelu AMBOS MUNDOS przy Mercaderes Ave. Dzisiaj to główny deptak Starej Hawany.
Uważał, że najlepsze drinki przyrządzają w barze LA BODEGUITA DEL MEDIO i to potwierdzam, znakomite, szczególnie mojito – mieszanka soku z utłuczonych w szklance liści mięty, grubych ziaren cukru, żeby skrzypiały miedzy zębami oraz rumu z odrobiną wody. Podobno brał udział w opracowaniu receptury. A na obiadach bywał w restauracji FLORIDITA, gdzie już w drzwiach powala mocny zapach dymu cygarowego, baru i ludzi. W obu salach restauracji firan okiennych i mebli nie wymieniano od lat i to z nich płyną te upojne zapachy. Do restauracji wchodzi się przez bar, to pierwsza forteca, trudna do pokonania. Tłumnie tam, dym, gwar a nad nim muzyka i śpiew płynący z niewielkiej wnęki przy barze.

Spotkałem go przy barze. Pewnie tak jak kiedyś zatrzymał się tu, żeby pogadać. Albo żeby posłuchać jak mówią inni.
To lubił najbardziej…

“Był starym człowiekiem, który łowił ryby w Golfsztromie, pływając samotnie łodzią, i oto już od osiemdziesięciu czterech dni nie schwytał ani jednej. Przez pierwsze czterdzieści dni pływał z nim pewien chłopiec. Ale po czterdziestu jałowych dniach rodzice oświadczyli mu, że stary jest teraz bezwzględnie i ostatecznie salao, co jest najgorszą formą określenia “pechowy”, i chłopiec popłynął inną łodzią, która w pierwszym tygodniu złowiła trzy dobre ryby.” Ernest Hemingway „Stary człowiek i morze”

Pierwsze nasze wakacje na Kubie rozbiły w pył moje dotychczasowe nastawienie, które do niedawna definitywnie jakikolwiek wyjazd na Kubę wykluczało. Spędziliśmy cztery dni na wyrastającym z północnego brzegu wyspy wąskim, dwudziestokilometrowym półwyspie Varadero oraz dwa dni w Hawanie. W miejscu negatywnego nastawienia, tego uczucia, którego nie lubię, pojawiło się to, co lubię – entuzjazm. Przywiozłem 1200 zdjęć. Miluszka 900. Opowiadają o tej wyspie na golfsztromie. Polubiliśmy ją oboje.

DZISIAJ – UROCZYSTOŚĆ ŚWIĘTEJ RODZINY

Miluszka i jaKażda rodzina jest miejscem świętym. Na ziemi – najświętszym. Obchodzona w Kościele Katolickim, w ostatnią niedziele grudnia, uroczystość Świętej Rodziny skłania do refleksji o miejscu mojej rodziny. Zaczęliśmy ją budować w 1968 roku, zaraz będzie 45 lat. Wynik – przyznacie – niezły w dzisiejszych czasach. I, ponieważ oboje mamy sportowego ducha, zapewniamy, że walczymy o lepszy. Jaki? Decyzja należy nie do nas.

Jaka jest recepta, jakich imaliśmy się sposobów, żeby dojść do wyniku, który przed laty nam samym wydawał się trudny do osiagnięcia?

Ona. Od początku ma być uosobieniem piękna. Ma dbać aby to piękno nas otaczało w słowach, gestach, uśmiechu, w zawieszonych na ścianie obrazach, w obrusie dobranym do święta i nade wszystko w rozmowie z dziećmi i ze mną.

On. Pozostawiający swoje ego za progiem. Z kwiatami jak najczęściej. Zatroskany, gdy nikt tego nie widzi, ale pytający ją o radę, gdy coś mu się gubi.

Dom. Ma być jak twierdza. Nie do zdobycia przez obcych. Zarządzany przez nią. Broniony przez niego.

Dzieci. Bezgranicznie ufające rodzicom.

Rodzice. Zakochani w sobie tak bardzo, że dzieci stale to widzą.

I to cała recepta. Przepisana ze Świętej Rodziny.

MINĄŁ ROK

Zjawa IV
Jaki był ten mój – sześćdziesiąty ósmy, według gregoriańskiego kalendarza – 2012? Powiedzieć, że niezwykły to mało. Był szczególny ze względu na ilość i rodzaj wydarzeń. Zdominowany przez wydarzenia Roku Wagnera 2012. Wszystko inne było jakby mniej ważne, nie należało do głównego nurtu, ale wypadło również znakomicie.

To był dobry rok, bardzo dobry zważywszy jak wiele przeróżnych planów, a nawet marzeń pomógł zrealizować, a pośród nich zdumiewające: mój udział w symbolicznym zakończeniu Rejsu Wagnera. Układaliśmy plan takiego rejsu w ubiegłym roku, rozpoczynając przygotowania do uroczystości na BVI; wydawał się trudny do zrealizowania ale pomarzyć nie szkodziło. Kto to miał zrealizować? Na czyim jachcie? Z jaką załogą?

Spotkały się myśli w kosmosie: tych, którzy chcieli i tych, którzy marzyli. Bez wątpienia włączyli się Czterej Moi Przyjaciele Święci i tak doszło do tego „przypadkowego zbiegu okoliczności”: ja bardzo chciałem, a na Zjawie IV znalazło się jedno wolne miejsce.

Był to rok podróży. Chronologicznie odwiedziłem: St.Martin, Brytyjskie Wyspy Dziwicze, Kostarykę, Polskę, Anglię, Holandię, Niemcy, znowu Polskę i USA. Niewiele mniej intensywny zapowiada się nadchodzący rok.

Dobrze mi poszło w pracy i w biznesach. Stąd zapewne te podróże.

Cudnie w Rodzinie. Wnuki nadal nas lubią.

A ci Czterej Moi Przyjaciele Święci? Dowiecie się o nich… bo warto.

RODZINKA POD CHOINKĄ

Nasza Rodzinka 2012
Nie jest łatwo zebrać to całe towarzystwo razem. Udaje nam się to dwa, trzy a czasem nawet cztery razy w roku. I co roku stół musi być wiekszy. Nie wiedzieć kiedy wyrosła nam ta cała drobnica. Sześcioro naszych wnucząt urodziło się w Kanadzie, tylko Maciek w Polsce. Kilka słów o nich wszystkich:
Pierwsi od lewej – to my oboje, Miluszka i ja;
Obok nas – Arek, nasz zięć i najmłodsza córeczka – Inusia;
Dalej – zasłania choinkę, bo wielki, to najstarszy wnuk, Maciek;
Obok Maćka jego mama, nasza synowa – Grażka;
Opiera się na Grażce jej mąż – syn Arek;
Obok niego zięć Czarek, mąż nastarszej córeczki Moniki, która kucnęła przy Grażce;
Obok Czarka, ich syn, nasz wnuk Michał;
Na podłodze przykucnęły, odliczając od lewej:
Julia – najmłodsza córeczka Inusi i Arka;
Następnie, w okularach – Monika (Monisia), nastarsza córeczka Inusi i Arka;
Malucha przy Monisi, to Emilka (Milusia), nasz najmłodszy skarb, córeczka Moniki i Czarka;
Dalej, obok Milusi jej cioteczna siostra Agata, czyli średnia córeczka Inusi i Arka;
Obok Agatki – jeszcze jedna córeczka Moniki i Czarka, Karolina;
A u Agatki na kolanach – Chico, nasz roczny piesek Yorki.
Do kompletu brakuje Oli, naszej średniaczki i jej męża Jacka, którzy na ten czas wybrali Bieszczady.

I ja to wszystko muszę zapamiętać.