Na zdjęciu matka i córka. Matka to ta z lewej. Miluszka i Inka.
Znalazły muszelkę na brzegu Morza Śródziemnego. Na południowym, libijskim brzegu.
Rok 1985, marzec.
Nadal czerpię ze slajdowego pudła, powstanie z tego gigantyczna galeria zdjęć z lat siedemdziesiątych. Wyszły z ukrycia i teraz będą zajmować należne im miejsce. Posród innych wspomnień i wielu innych zdjęć, kolorowych i czarno-białych. Zdjecia już wyblakły, wspomnienia chyba też, ale zdjęcia poprawimy w Photoshopie. Nie wiem jak to będzie ze wspomnieniami; myślę, że tak samo, trzeba tylko starannie je otworzyć, przyjrzeć się im, wyostrzyć kontrast, wzmocnić przyblakłe kolory i wyciagnąć tło. To wszystko bardzo ważne.
Na pierwszym planie my. A w tle krajobrazy. Polskie, libijskie, potem włoskie…
Pamiętam jak przyleciały. Okropnie się denerwowałem. Przed wyjazdem na lotnisko niepotrzebnie jeszcze raz się przebrałem i dopiero czekając na nie spostrzegłem, że jestem w roboczych ciuchach, które używałem na budowie, troche poplamionych, tu i tam naddartych. Od tamtej pory słyszę, że mężczyźni pozostawieni sami sobie tracą poczucie estetyki. Był to jeden z trzystu pięćdziesięciu słonecznych dni, zaczynało się lato i stoki gór pokryte były dywanami kwiatów, które libijskie słońce niebawem wypaliło. Dziewczyny były szczęśliwe, droga z lotniska do oddalonego o sto kilometrów miasteczka El-Urban wiodła przez góry, w które cywilizacja dopiero wkraczała. Za samochodem pozostawialiśmy kilometrowy ogon kurzu poderwanego z gruntowej drogi.
Odkurzamy slajdy, odkrywamy wspomnienia. Znowu mamy po czterdzieści lat. A nasze dzieci po naście…