Księga Pierwsza – Buen Camino – Część I. Wyzwanie

Część I. WYZWANIE

Jeżeli kiedykolwiek wpadnie ci do głowy myśl, żeby pójść na Camino, najpierw, zanim ostatecznie o tym zdecydujesz, kup mapę północnej Hiszpanii, przyjrzyj się uważnie jej geograficznej konfiguracji, zważ ile cię czeka tam rzeczywistych, a nie mierzonych w linii prostej, kilometrów – i wtedy zdecyduj. Jeśli tego nie zrobisz nie dziw się, że będziesz potem troche zaskoczony.

I jeszcze jedno zastrzeżenie.

Jeśli już zdecydowałeś i zanim ruszysz obkładasz się książkami albo godzinami studiujesz internet, wszystko po to, abym poznać kraj, ludzi, obyczaje,a przede wszystkim – historię Camino – nie wyruszaj w ogóle. Bogactwo wiedzy zmusi cię do śledzenia szczegółów  po drodze i utkniesz tam na dwa lata. Chyba, że masz tyle czasu…Lepiej nie wiedzieć, domyślać się tego wszystkiego co skrywa Camino, a poznać dopiero po powrocie do domu. Wtedy postanowisz pójść jeszcze raz, żeby tę wiedzę skonfrontować.  Ile czasu zabierze ci ta powtórka? Nie wiem. Ja dopiero się wybieram. Drugi raz.

Sięgam do tworzywa, a jest nim – droga, po hiszpańsku camino, każda droga. Ale kiedy mówimy „camino” wiemy, że to droga pielgrzymów  do Santiago de Compostela w północno-zachodniej Hiszpanii.

– Właściwie dlaczego tam się wybierasz?

To najczęstsze pytanie jakie słyszałem przed wyjazdem. Nie znałem na nie odpowiedzi, żeby ją znaleźć musiałem wyruszyć.

Od trzydziestu lat mieszkam w Kanadzie, a od Camino oddziela mnie ocean. Trasa Camino de Santiago  leży na uboczu Europy, nigdy nie miałem powodu, żeby tam wędrować. Aż do teraz, gdy ruszałem właściwie nie znając powodu. Spodziewałem się poznać go po drodze.

Nie jestem piechurem. Gdyby mi przed rokiem zaświtała w głowie myśl , że przejdę na własnych nogach 900 kilometrów, wziąłbym ją tak samo „na serio” jakbym zamierzał pod żaglami samotnie opłynąć  świata.  Mimo, że umiem chodzić i lubię żeglować. Nie lubię być sam, to po pierwsze. A po drugie – po co iść kiedy można jechać.

A mimo to – poszedłem. Pielgrzymkową trasę z Saint Jean Pied de Port we Francji do Santiago de Compostela w Hiszpanii przeszedłem w ciągu 33 dni. Dashboard notujący każdy mój krok w telefonie komórkowym (nie do wiary jak życie zmusiło mnie do używania elektroniki) wykazał, że na tej trasie przeszedłem łącznie 912.5 kilometra; obok regularnego marszu dodał tu moje wejścia  do zabytkowych twierdz, wieczorne spacery po miasteczkach i wioskach, wieczorne wędrówki do kościoła, a nawet do pralni i do łazienki. Średnio – niecałe trzydzieści kilometrów dziennie.  Zatrzymywałem się dopiero gdy byłem bardzo zmęczony albo albergue zapraszało swoim urokiem. O urokach albergue jeszcze wspomnę.

Camino nie trzeba wymyślać, trzeba pójść i dotknąć tej wielowymiarowości, jakiej można doznać jedynie tam. I – podejrzewam, że nigdzie więcej.

01

Właściwie to była nasza wspólna pielgrzymka. Kiedy wrócilem do domu Miluszka kończyła malowanie tego obrazu. Zatytułowala go: “Camino”

              Słowo „wyzwanie” ładniej brzmi po angielsku i więcej znaczy: challange. Oznacza również wyzwanie, przygodę. Albo – sprzeciw. Czyli – coś innego, coś odstającego od rutyny i od spokoju. Mój dwudziestopięciostopowy jacht Odyseusz i ja żeglujemy razem od wielu wielu już lat. On też lubi wyzwania, kocha je. Tak samo jak ten prawdziwy Odyseusz, któremu powrót do domu z wojny trojańskiej wydłużył się o kilkanaście lat. S/Y Odyseusz też ma już swoje latka, powstał w 1976 roku jako dwudziesty drugi produkt  znanej amerykańskiej stoczni jachtowej  Hunter . Razem mamy 110 lat i nie boimy sie żadnych wyzwań. Tym razem wyruszyłem bez niego.

Zawsze lubiłem adrenalinę.   Na pokonywaniu trudności polegało moje harcerstwo.  Było to możliwe w piętnastym toruńskim szczepie harcerskim, prowadzonym na wzór badenpowelowskiego skautingu,  gdzie  przejście 20 kilometrów  do innego harcerskiego obozu (na przykład obozujacej również na Pojezierzu Brodnickim warszawskiej „Jagiellonki”) po to tylko, żeby im świsnąć obozową flagę i wrócić przed wschodem słońca do własnego obozu było ulubionym wyczynem, uczestniczyłem w podobnych wielokrotnie. Czyli – punkt dla mnie!

Zimowe przejście  grani Tatr. Kiedy to było? Nie tak dawno, chyba 1976.

Kolejny punkt? Pewnie, że tak!

A Hindukusz i Karakorum! Wiele dni marszu z 31.5 kilogramowym plecakiem (taka była norma, tyle samo dżwigali kulisi i każdy plecak był dokładnie ważony) po bardzo nierównym terenie i wspinaczka, oczywiście z mniejszym obciążeniem, na wysokość 7 tysięcy metrów.

Ile punktów?

 

Hindukusz 1977

Hindukusz 1977

Potem – wprawy żeglarskie…Tu zwątpiłem.  Dotychczas nie przepłynąłem Hornu, ani Północno-Zachodniego Przejścia,zwanego   North/West Passage.  Inne żeglarskie rejsy, jak chociażby opłynięcie pod żaglami (rzecz jasna –  na Odyseuszu) Wielkich Jezior Amerykańskich –  to były raczej przesięwzięcia niż wyczyny. Punktów nie dajemy, ale doceniamy męstwo, OK? A Horn i ten tam Passage – niech poczekają! Mam jeszcze czasu a czasu. Bo przecież młodość przychodzi z wiekiem.”

Wyzwaniem, czy raczej wyzwaniami  można nazwać zorganizowanie  obu zlotów Wagner Sailing Rally na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych gdy to, w obu przypadkach, na niewielkiej zatoce Trellis Bay załopotało kilkadziesiąt biało-czerwonych bander. Brałem udział w przygotowaniu obu wydarzeń i za każdym razem pochłonęło to dwa lata ciężkiej pracy organizacyjnej. Łatwiej, mniemam, przepłynąć Horn. No więc –  tu też należą się punkty.

Znaczy – czym jest wyzwanie to ja wiem. Ale –  każdy ma swój Everest, czy jak to teraz  łatwiej mi nazwać: każdy ma swoje Camino.

Camino de Compostela jest WYZWANIEM. Niepokoi  jej wielkość  i  nieznany trud. Młodzi mężczyżni powinni garnąć się do tej drogi, do tej przygody jak muchy do lepu. Przypomnę wam, panowie, jak przed laty zmagaliśmy się ze złoczyńcami i naturą, a każdy wypad za miasto miał w sobie coś z tajemnicy i coś z misterium. Ahoj, przygodo! Pamietacie?

Natomiast starszych panów wyzwanie uwodzi, nawet gdy przekracza ich możliwości;  pytanie – na ile przekracza? Otóż –  idą, żeby się o tym przekonać. Zwykle dochodzą do celu. Nie mają czasu na falstarty.

Wiele jest znacznie krótszych dróg do Santiago de Compostela, od samego poczatku wiedziałem, że brnę w coś co może okazać się dla mnie za trudne. Ale słowo się rzekło… Wyzwania są atrybutem młodości, no nie? Szczególnie gdy ma się ukończonych siedemdziesiąt lat.

Spotkałem  tam ludzi, których nikt nie posądzałby wcześniej, że potrafią tego dokonać; starych, chorych, zmęczonych życiem… Obitych i obolałych.  Wyzwanie było tak silne, że pomogło im pokonać wszelkie przeszkody. Po prostu -Twardzielcy.

Od początku podejrzewałem kto mi podrzucił ten pomysł. W aferę zamieszani byli czterej panowie o imionach: Antoni, Franciszek, Józef i Stanisław. Znamy się od lat, przyjaźnimy, ale to ja z tej przyjaźni zbieram największe profity. Byłem pewien, że teraz też  mi pomogą. W zamian za… nie wiem, uścisk dłoni na trasie?  Spodziewałem się, że gdzieś tam ich spotkam.

Wyzwanie brzmiało: wyjdź! Tak Bóg przemówil do Abrahama. Potem do Józefa. Tak samo do Franciszka, Antoniego i Stanisława.

Wyjdź! Idź! Wyganiał ich z ich własnych domów, z wygodnego i uporządkowanego życia,  w którym, jak każdy z nas, przyzwyczajeni byli do codziennych rytmów. A tu nagle: wyjdź, ruszaj  w drogę!

No i poszli. Po prostu -Twardzielcy.

CAMINO de SANTIAGO

Camino de Santiago de Compostela zwana również Drogą Francuską, Drogą Napoleona albo też Drogą Świętego Jakuba do Gwiezdnego Pola. Tego Jakuba Apostoła, którego  nazywają Starszym, jednego z pierwszych wybranych przez Jezusa. Był wśród nich jeszcze jeden Jakub, który pozostał w Jerozolimie.  Reszta wyruszyła  w świat. Północno-zachodni kraniec Europy do czasów średniowiecza uważany był za koniec świata. Dalej wielka woda i potem już chyba nic. Finistere. Aż do tego miejsca, do Galicji,  zawędrował Jakub Starszy. Szedł rzymską, dobrze utrzymaną drogą. Rzeki przekraczał  przez solidnie skonstruowe mosty, które dziś nadal budzą podziw dla ówczenych budowniczych i architektów. Ta droga, aż do Finistere, istnieje juz ponad  dwa tysiące lat.

Jakub dotarł do „krańców swiata” około roku 40. I zatrzymał się tutaj na  osiem lat. Kiedy  został wezwany do Jerozolimy na pierwszy synod apostolski (rok 49 n.e.), obiecał  wrócić. W Jerozolimie, niestety – podzielił los wielu pierwszych chrześcijan – zginął męczeńska śmiercią, jego uczniom udało się ciało Apostoła  przetransportować do Galicji. Tu został pochowany. Nie obyło się przy tym bez wielu innych dramatów. Gdy  łódź z ciałem Apostoła dotarła do Zatoki Biskajskiej, zerwał się sztorm i łódź zatonęła. Miejscowym rybakom, udało się odnaleźć ciało; Apostoła Jakuba pochowano  w pobliżu założonej przez Niego misji. Wraz z muszlami, ktorymi  pokryte było wyłowione z wody Cialo Jakuba.

03

Znak pielgrzymów Camino de Compostela

Dziejowe burze zakryły ślady grobów i murów aż do VIII wieku, gdy, jak głosi legenda,  pewien wieśniak powiadomił miejscowego biskupa, Teodomira, że na pobliskim polu (campo) każdej nocy roi się od gwiazd (stela). Wtedy właśnie odnaleziono stare ruiny, groby, a w jednym z nich tablicę informujacą, że tu spoczywa Apostoł Jakub (Santiago). Stąd Santiago de Compostela.

Ósmy wiek to czas muzułmańskiego najazdu na Półwysep Iberyjski oraz  pierwszej zorganizowanej próby obrony. Obszarem północnej Hiszpanii, wolnej od arabskich najeźdźców, władał w tym czasie król Alfons II Czysty (791 – 842), do dziś uważany za najwybitniejszego władcę Asturii (dzisiejszych prowincji Leon i Galicja).  Przez niego rozpoczął się długi, trwający ponad 770 lat proces wyzwalania i łączenia w jedną państwowość poszczególnych prowincji Hiszpanii. Odnalezienie grobu Świętego Jakuba stało  się symbolem jego sukcesów. Król Alfons II stał się propagatorem Jakubowego kultu, za jego panowania powstało wielkie centrum pielgrzymkowe w Compostela, wybudowano sanktuarium i dokładnie wytyczono i zagospodarowano szlak pielgrzymkowy wiodący z Europy (z Francji) aż do Santiago de Compostela. Droga Francuska – Szlak Świętego Jakuba. W znacznej mierze należąca do  systemu  dróg nieistniejącego już wówczas Cesarstwa Rzymskiego.

 

04

Droga Francuska wiodąca od Saint Jean Pied de Port do Compostela  jak kurtyna osłoniła północ Hiszpanii przed nieustającymi atakami. W czasach gdy Maurowie, muzułmanie z północnej Afryki,  dokonywali wielokrotnych prób przebicia się do wybrzeża Morza Północnego, Szlakiem Świętego Jakuba  już podążali pielgrzymi.

To dopiero było wyzwanie! W każdej chwili groziło im niebezpieczeństwo spotkania Maurów. Mimo to – szli. Bezpieczeństwo gwarantował im sam Święty.  Legendy głoszą, że  tuż przed każdą bitwą Św. Jakub pojawiał się  na białym koniu, i  prowadził,  bywało że  niewielką grupę rycerzy, do zwyciestwa. Skoro tak, na pewno swój szlak chronił skutecznie.

 

Święty Jakub pokonuje Saracenów - obraz z XV wieku

Święty Jakub pokonuje Saracenów – obraz z XV wieku

W późniejszych wiekach do ochrony  szlaku włączyli się Templariusze, przejmujący nad nim opiekę w imieniu Świętego, któremu poświęcili wiele pobudowanych na trasie kościołów, chiesa Santiago.  Droga Św. Jakuba, Camino de Santiago de Compostela, była zawsze bezpieczna.

”Camino de Compostela” jest jedną z najwiekszych ekspozycją chrześcijańskiej duchowości na świecie. Przyciąga tłumy ludzi. I to bez względu na ich przekonania, poglądy, ideowość lub bezideowość. Ci, którzy tam idą robią to z własnej nieprzymuszonej woli zdając sobie doskonale sprawę z tego, że nie jest to łatwe przedsięwzięcie.

Camino jest tak silne, że mimo braku jakichkolwiek ram organizacyjnych, bez osobowej hierarchii, bez  kalendarza i bez własnych mediów, nie przemija lecz rośnie.

Jest w nim jakiś fenomen; rok w rok prawie 900-kilometrową trasę z Saint Jean Pied de Port do Santiago de Compostela przebywa ponad dwieście tysięcy ludzi. Niekoniecznie katolików, dziwnie to może zabrzmi, ale dla mnie jest to wykładnia pozytywna: większość to protestanci, ateiści oraz wyznawcy innych religii i obcych chrześcijaństwu filozofii. Pomimo, że jest to trasa  pielgrzymki, zrodzonej z wiary i tradycji Kościoła Katolickiego, przyciąga wszystkich.

Na całej trasie Camino widzialne znaki obecności Kościoła  to wiele charakterystycznych  krzyży i kapliczek. Stare, często liczące ponad tysiąc lat kościoły, a w wielu z nich wieczorne eucharystie z błogosławieństwem pielgrzymów;  kościelne i zakonne schroniska – albergue – zawsze nazwane imieniem świętego  i wreszcie niezwykła w symbolice i bardzo uroczystej oprawie codzienna msza święta dla pielgrzymów odprawiana przy grobie Świętego Jakuba Apostoła w katedrze Compostela.

No i znaki niewidzialne to niemal wchłaniająca każdego duchowość całej trasy Camino de Compostela, wydeptanej milionami stóp pielgrzymów idących nią setki już lat. I obmodlonej.

OBSTAWA

Jest ich czterech: Antoni, Franciszek, Józef i Stanisław. Każdy z nich stanął kiedyś przed wyzwaniem, które też przyszło na nich nagle.  Podjęli i – pomaszerowali w nowa, bardzo trudną drogę. Z Bożym wsparciem.

Każdego z nich spotkałem przed laty… też jakby po drodze.

W mojej niespokojnej głowie (a może w sercu?) pomysł Camino zrodził się  nagle, ale ani nie pamiętam tej chwili, ani jakiegoś specjalnego zdarzenia, które mogło tej chwili towarzyszyć.  Dlatego podejrzewam o to Antoniego, który ostatnio najczęściej pojawiał się w pobliżu. Ostatnio, to znaczy.. zawsze odkąd pamiętam.  Zawsze, gdy coś ważnego się działo lub miało się zdarzyć.

Niewykluczone, że cała ta historia zaczęła się 19 stycznia, dokladnie o godzinie 15:30 kiedy to  niefortunny lot z dachu zakończyłem na chodniku przed własnym domem gruchocząc sobie biodro, żebra i prawą dłoń. Swoje rozczarowanie („Czterech was było, plus do tego mój Anioł Stróż, a żaden nie przytrzymał drabiny, która umykając z pod moich nóg pozostawiła mnie w powietrzu bez żadnych szans.”) wyraziłem  na szpitalnej izbie przyjęć, gdzie spędziłem dobę, zanim znalazło się dla mnie łóżko. Pytałem: „No i co z tą Wasza opieką?”.

„Zobaczysz.”  Jakże miałem wierzyć w jakiś inny plan, niż mój, który nagle legł w gruzach: na początek marca zaplanowany miałem wyjazd do Polski, w jakiejś  bardzo ważnej sprawie. Skłonny byłem przypuszczać, że wszyscy czterej plus mój Anioł Stróż po prostu się zagapili, a  na moje pytanie nie mieli żadnej rzeczowej odpowiedzi.

Dalej sprawy potoczyły się według nowego planu. Wszystkie moje pogruchotane kości miały pozrastać się same, obyło się bez operacji i wymiany stawu. Po dwóch miesiącach rehabilitacji, kiedy już nieźle sobie poczynałem, skierowano mnie na regularny fittness, ale z programem dla starszych i kulejących panów. Nadal szło dobrze. W pół roku osiagnąłem pełną sprawność, ale nadal, dwa razy  w tygodniu wywijałem na hali. Trenerka była młoda i miła, a starszy pan był łasy na komplementy – taka konfiguracja tworzyła „supermena” z nadmiarem kondycji. Coś z nią trzeba było zrobić. Camino?

– Camino! – potwierdzili wszyscy czterej i wyruszyli.

0606a06b06c

Antoni,                          Franciszek,                           Józef         i             Stanisław

  Cdn: Część II. Wsparcie

Comments are closed.