KSIĘGA PIERWSZA. Część XIX. Winogrona Camino

 

Dzień 8. Logrono – Ventosa

 01

 Czy smaczne? Przesmaczne! Nigdzie takich nie kupisz. A w tych wrześniowych dniach prowincja Rioja była najlepszym na świecie miejscem do ich smakowania. Po Południowym Ontario, oczywiście, gdzie o tej samej porze roku obywa się  to samo czyli zbieranie dojrzałych winogron w wiadomym celu. Co ja tu robię, skoro to samo mam w domu? Ano właśnie! Wolę być tutaj gdzie winogorna mają smak tego miejsca, przesiąkniete dziejami camino, słońcem Hiszpanii i tym wszystkim, co uklada się w bukiet tutejszego wina. Nie brakuje im, jak Ontaryjskim, wiekowej tradycji, nie są też takie porządne i jednoznaczne. W winie Rioja jest przede wszystkim jego niepowtarzalność i południowy temperament.

Owoce na krzakach były nabrzmiałe, delikatnie zerwane i lekko przyciśnięte językiem do podniebienia pekały i cały sok rozlewał się w ustach. Słodko, rzęźko i od razu radośnie, mimo, że minie jeszcze sporo czasu zanim ten sok stanie się winem. Zrywałem tylko kilka owocow, wystarczyło aby słodki nektar zaspokoił moje pragnienie. Ale nie na długo.

Wiele słyszałem o walorach prowincji Rioja. Wiedziałem. że będę wędrował pośród winnic, ale nie wiedziałem, że będę się o winorośla ocierał.   Że, aby sobie zrobić przejście, będe musiał zerwać część nastepnego kiścia. I nastepnego, mimo, że czułem, że to już przesada. No i nie wiedziałem gdzie jest kasa pobierajaca opłaty. Winnice sięgały po horyzont i dnia nie starczy, żeby je przejść. I chwalić Pana Boga, całkiem dobrze się tu idzie.

Ósmy dzień. W drogę wyruszyłem  wypoczęty po dziewiatej rano i nie zamierzałem isć dalej niż… będę miał ochotę. Według mojego  harmonogramu w Logrono miałem zatrzymać się na jeden dzień, podejrzewałem, że po pierwszym tygodniu dzielności mój zdrowy duch w zdrowym ciele  zgłosi protest i poprosi o przerwę. Nie poprosił.  Wręcz przeciwnie – żądał aby iść dalej. Był niedzielny, słoneczny, a w dodatku poranek. Tu – miasto, ruch, pełno ludzi, a tam – polne wrześniowe drogi, niemal bezludne. I winnice.

Mimo niedzieli ruch na polnych drogach był spory. Co chwilę mijały mnie potężne traktory ciągnace przyczepy, w jedną stronę puste, a w drugą kopiasto wypełnione granatowym skarbem. Dalej widziałem rozkraczone nad rzędami winorośli kombajny zrywające winogrona. Szybko to szło, aż troche żal, że obywało się bez żadnej celebracji. Rozrastały się te krzewy od wiosny, rozwijały sie liście, kwitły, zawiązywały się owoce, najpierw na zielono, potem, gdy  zaczynały dojrzewać powolutku zmieniały barwę i pęczniały. I teraz, kiedy przychodził dzień, aby podziekować Panu Bogu za ten cud wjeżdżały maszyny i rach-ciach i po życiu. No, ale tak trzeba. Owoc musi obumrzeć, żeby był z niego plon.

Brutalny finał. Te przepiękne kiście winogron stłoczone na przyczepie lądują na betonowym placu, z którego zgarniane są do dużego dołu spychaczem (zgroza!), wpadają do szczelnej komory gdzie mocna prasa wyciska z nich sok do ostatniej kropli, po czym cały ten miąższ (ale słowo!), już suchy i sprasowany wyrzucony jest jako odpad (uwierzycie?). Sok zaś wędruje do kadź, w których poczeka na fermentację. Gdy sie rozpocznie gromadza go w cysternach i tam przebywa aż do uspokojenia. Odpoczynek zwany leżakowaniem odbywa się w dębowych beczkach. Z nich wypływa wino.

Zaraz, o czym to ja mówiłem? Aha…camino? Jeszcze chwileczkę.

Pewnego razu ten proces został skrócony. Właściwie… został całkowicie weleminowany i zastąpiony prztyknięciem palca. Bożego Palca. Na weselu w Kanie Galilejskiej zabrakło wina. Głupia sprawa. Starosta wesela był przerażony. Na szczęście Goście jeszcze nie wiedzieli, na razie kielichy  mieli pełne, śpiewali, gadali, niektorzy przyszli wyłącznie po to, żeby posmakować dobrego wina i czekali na Mitzva tanz w wykonaniu pary młodych. Tymczasem ktoś nie przewidzial tylu gości  albo nawalił dostawca. Oj, będzie wstyd! Na cała oklicę i na całe wieki.

Na szczęście dla młodych i dla ich rodziców, na szczęście dla pana starosty wesela i wszystkich gości problem zniknął zanim się pojawil. Na weselu byli Maryja  i Jej Syn Jezus. Z Bożą pomoca problem rozwiązali.  Tak to jest gdy się zaprasza do domu właściwych Gości i umieszcza na  pierwszym miejscu; wszystko wówczas układa się dobrze. Proste. I warte zastosowania.

Przez te pola, przez wzgórza pokryte winnicami, gdzieniegdzie przecięte rzędami cyprysów, przez wyłaniające się zza horyzontu  stare miasteczko, polną drogę z  pielgrzymami – niosę bagaż powierzonych mi na tę droge intencji. Czuję jak wtopiły się w nastrój camino, jak otoczone szczególną opieką istnieja pośród wszystkich innych czekajac na spełnienie.

02

Wczesnym popołudniem dotarłem  do  Navarrete.  Do Iglesia del Asunción de María, Kościoła Wniebowzięcia NMP. Było prawie pusto, nie licząc paru pielgrzymów, którzy wpadali z aparetem fotograficznym szli prosto pod ołtarz, pstrykali parę zdjęć, a w kościele pozostawali tylko ci, którzy chcieli na chwilę usiąść, pomodlić się, a może tylko podumać. I wtedy zauważali ołtarz.

Ołtarz robił wrażenie i potrzebowałem czasu, żeby przyzwyczaić się do widoku dzieła sztuki złotniczej o wysokości dwudziestu metrów i szerokości obejmujacej również obie boczne nawy. I do widoku siedmiu ton złota, pewnie tyle samo srebra i szlachetnych kamieni.  Kolumny, ich głowice podpierające gzymsy czterech pięter ołtarza, łuki sklepinia, obramowania figur świętych  – wszystko złote podobnie jak i ramy i kolumny  dwupiętrowego tabernakulum, nad którym  umieszczono scenę ukrzyżowania. W kopule sklepienia umieszczono scenę  Wniebowzięcia Najświętrzej Marii Panny. Pośród postaci świętych po lewej stronie widoczna figura Świętego Jakuba. Ten ołtarz jest również częścią pielgrzymowego szlaku Camino de Compostela, przebogaty i precyzyjny w detalach, których w zaden sposób nie mogę objąć go wzrokiem.

Skąd i dlaczego tutaj powstało tak niezwykłe dzieło sztuki sakralnej?

XVI wiek to czas konkwisty poludniowoamerykanskiej, a zarazem rozkwitu hiszpańskiej ekonomii. Gospodarczego  boomu i skutecznej eksploatacji dalekiego kontynentu, co wiązało się z utrzymaniem i podbojem kolonii wielokrotnie wiekszej od macierzy. Olbrzymie przedsięwzięcie a w nim  flota, wielu doswiadczonych kapitanów, załogi żaglowcow, spora armia, żeby to wszystko utrzymać w ładzie tam i tu, gospodarowanie rzeszami ludzi, rozsadne inwestowanie bogactw i wiele spraw wynikajacych z gwałtownego rozwoju –  tego mogli dokonać ludzie genialni. I to wielu. Co nimi kierowało? Przygoda?  Zachłanność? Umiłowanie Hiszpanii? Kim byli?

303

Skądkowiek pochodziło złoto na ołtarzu: czy z rabunku czy z uczciwych transakcji, a może z kopalnii, których w Południowej Ameryce było bez liku…trzeba je było gdzieś tam zgromadzić,  załadować na statki, przewieźć przez burzliwy Atlantyk, wyładować, przetopić, dostarczyć  artystom, chronić aż do czasu  wybudowania ołtarza, a potem – nadal  chronić. Bogactwo tego oltarza przekracza granice wyobraźni. Skąd? I dlaczego tutaj?

Analizuję daty i coś mi tu się nie zgadza. Kościół Wniebowzięcia NMP w Navarrete góruje nad misteczkiem i okolicą. Architekturą  nie wyróżnia się pośród kościołów na trasie camino. Jest surowy jak wszystkie kościoły wzniesione przez Tempalriuszy.  Widoczne jest z Alto Grajera, wzgórza,  które dzieli na pół drogę z Logrono do Navarette. U podnóża wzniesienia, na którym położone jest  Navarette minąłem ruiny, które nie zwróciłyby mojej uwagi, gdyby nie napis: Antiguo Hospital de Peregrinos „San Juan de Acre”. Obok schroniska dla pielgrzymów mogła sie mieścić tutaj komandoria Templariuszy, czyli ich siedziba, szpital dla pielgrzymow, a nawet bank.   W dali widać wieżę koscioła Wniebowstąpienia, a u jego stóp wyraźnie zachowany kształt kościoła-szpitala. San Juan de Acre była ostatnią twierdzą w Ziemii Swiętej, która padła pod naporem sił muzułmańskich, w 1291 roku. Ostatnimi rycerzami opuszczającymi tę nadmorska  twierdzę byli Templariusze. Żeby nie rozpamiętywać klęski nazwę utraconego miejsca przenieśli w nowe, jakby dla zachowania wiary, że postepują godnie.  Dzielni, nieustraszeni, doskonali w boju, a na koniec porzuceni.

Stamtąd przenieśli się do Europy, przejmując opiekę nad szlakiem do Compostela. Mówiono, że z Ziemii Świętej powrócili z ogromnym bogactwem. Skąd? Na pewno nie wzbogacali się wspierając pielgrzymów. Legenda, a byc może sporo prawdy zaczyna się już w  pierwszych siedmiu latach pobytu Templariuszy w Jerozolimie. Siedzibą powstajacego Zakonu  były ruiny światyni Salomona na wzgórzu Moira. Po siedmiu latach to miejsce przestało ich interesować, nigdy tam nie powrócili. Odkryte w XIX wieku tunele, prowadziły z dawnej siedziby Tempalriuszy prosto pod centralny punkt góry, gdzie łaczyły się z pradawnymi lochami. Czy  to było miejsce schronienie dla skarbów światyni, ktorych nigdy nie odnaleziono? Bardzo dokladnej inwentaryzacja spisana na znalezionym w Qumran Miedzianym Zwoju mówi o dwustu tonach złota, o srebrze, o klejnotach oraz o relikwiach. Kogo innego w tych czasach  było stać na wybudowanie ołtarza za złota?

Hospital de Peregrinos „San Juan de Acre” powstal równolegle z ostatecznym upadkiem Królestwa Jerozolimskiego, w XII wieku. Kościół w Navarrete dwieście lat później i wszystko co należalo do Hospital Peregrinos, łącznie z cmentarzem templariuszy i pielgrzymów przeniesiono do Navarrete.  Bogactwa z Ameryki zaczęły plynąc do Hiszpani w czasie, gdy ołtarz już tu był.

04    05

 

Temlariusze uważali się za Rycerzy Niepokalanej. Każdą bitwę rozpoczynali od różańca. Odmawiali go przed bojem i wyśpiewywali w marszu. Oddanie posiadanych skarbów Maryji wydaje się być oczywiste. Nikt inny tego by nie zrobił.

06

Pieczęć Templariuszy

 

Pusto jest przed oltarzem Wniebowstapienia w niedzielne popołudnie. Pusto i trochę żal. Jest tak pieknie, tak niezwykle, że nie chce mi się stąd dalej ruszać, staram się zapamiętać na zawsze każdy szczegół zapisać w pamięci te kolumny, zwieńczenia, małe oltarzyki składajace się na to wielkie dzieło, podziwiam kunszt. Myślę o radości jego twórców, rzemieślników i ofiarodawców. Nie przytłacza ogromem, jak wiele innych monumentalnych budowli, jest przebogate i w jakiś zadziwiajacy sposób – pokorne.  Wyobrażam sobie jak padali przed nim na kolana idacych tędy pielgrzymi, jak rozbudzało ich wiarę, że są na właściwej drodze. Cały ten kościół, cała przestrzeń wokół ołtarza są nasycone modlitwą. I nadzieją, z którą szedł pierwszy pielgrzym.

Przecież gdzieś tutaj błądzą w przestrzeni fragmenty tamtych myśli. Jeżeli był smutny – jego smutek gdzieś tutaj pozostał, jeśli modlił się i błagał o pomoc dla kogoś bardzo bliskiego, kogo kochał, ale wiedział, że  go traci,  jego rozpacz i odrobina nadziei też tutaj są, jakimś tchnieniem, lekkim jak pajęcza nić choć niewidocznym. Modlitwy uleciały do nieba, ale myśli pozostały. Fragmentami, może postrzępionymi, może pomieszanym z innymi rozpaczami i innymi błagalnymi modlitwami. A jeżeli szedł, żeby podziękować –  każde to dziękczynienie wysłuchane wraz z wszystkimi innymi modlitwami, błaganiami i dziękczynieniem – to wszystko tutaj przecież pozostało i trwa w nieustannej wędrówce do nieba. Camino de Compostela jest wewnątrz niebiańskiej drogi każdego z nas, tych którzy przeszli już tą drogą dawno temu, tych, którzy idą teraz i tych, którzy myślami i całym swoim sercem są z nami na drodze do Compostela.  Idziesz tą droga czując na twarzy, delikatną jak powiew wiatru i jak dotyk promienia słonecznego, obecność kogoś, kto już tu był. A teraz – jakby trochę jest.

To rozważanie towarzyszy mi od pierwszego dnia i nie wzięło się znikąd. Pojawia się znowu i to znak, że już pora pomodlić się na różańcu.

“Różaniec jest moją codzienną modlitwą – i muszę powiedzieć, że jest modlitwą cudowną, cudowną w swojej prostocie i w swej głębi…”J.P.II

Intencje przychodzą same jakby dzisiaj były pierwsze pośród innych. Dariusz i Milena, ojciec i córeczka… Wracali do domu z wakacji na Mazurach. Szczęśliwy, po raz pierwszy pojechali tam razem.

Magda pamiętała te lasy i jeziora z czasów gdy jeździła tam z rodzicami. Potem, gdy w jednej chwili straciła ich oboje, nigdy tam nie wracała.

Dariusz nigdy przedtem nie był na Mazurach. Nigdy nie miał nikogo, kto by go tam zawiózł. Domy dziecka dbały o to aby miał co zjeść i żeby miał buty. Nigdy nikogo nie obchodziło o czym myśli, kiedy zamykał oczy. Pod powiekami był inny świat. Pojawiało się dziwne wydarzenie: ktoś, jakaś kobieta pochylała się nad łóżeczkiem, a on uradowany, brany był na ręce… Czuł te ręce, były troskliwe, ale kobieta płakała. Niosła go tuląc w ramionach, gdzieś doszli, do innego domu, inna kobieta wzięła go na rece i położyla w obcym łóżeczku. Czekał aż tamta po niego wróci. Długo czekał. Zajmowała się nim ta druga, ale już nie czuł tej radości jak przy pierwszej. Nigdy nie przyszła. Wyrósł z łóżeczka, bawił się z innymi dziećmi i przerywał zabawę, gdy słyszał skrzypiace drzwi. Zamykał oczy, żeby przypomnieć sobie tamtą. Zawsze wchodził ktoś inny.

I tak już pozostało. Zaopiekowali się nim inni ludzie, zabrali do rodziny gdzie był czwartym dzieckiem i tam zapominał. Pokochał ich, ale w swoim pokoiku często zamykał oczy…

Po studiach trafił do pracy, gdzie zaoferowano mu pokój z kilkoma szafami, do których po latach  dołączył komputer. Nie przeszkadzało mu to, że całymi dniami był sam, pochłonialy go  analizy, a wiele satysfakcji czerpał widząc jak są wykorzystywane i jak słuchano, gdy je objaśniał. Chwile zamknietych oczu zdarzały mu się bardzo rzadko. Magda zastała go w takiej chwili: – Śpisz czy śnisz? -zapytała i prędko potem zaczął się ich wspolny  cudowny sen. Trwał osiem lat.

W drodze z wakacji na Mazurach zza długiego TIRa nagle wyskoczył mikrobus, Dariusz spróbował uniknąć zderzenia i trafil w najbliższe drzewo. W szpitalu dowiedział się, że ich siedmioletnia córeczka jest sparaliżowana, a Magda nie żyje.

Siedmioletnia Milena w wypadku straciła mamę i pozostała z uszkodzonym kręgosłupem. Dariusz nagle stracił żonę i pozostaje ze sparaliżowaną córeczką. Cały świat im się zawalił i znikąd nie widzą nadziei. Nie zobaczą nigdy tego ołtarza i nie przejdą trasy camino. Ojcze Przedwieczny…

Wołam stąd, z tej dzisiejszej drogi pośród winnic.  Ojcze Pio! Moi Święci Antoni, Franciszku, Józefie i Stanisławie, pomóżcie ponieść te błagania. To niemożliwe, żeby nie były wysłuchane. Matko Przenajświętsza… Któż bardziej niż Ty…

Alejka od bramy kościoła do szlaku camino wiedzie przez cmentarz Templariuszy pochowanych przed wiekami w czerwonej ziemi Rioja.  Wy też, którzy czuwacie nad tym kościołem i nad nami, na drodze camino, Wam  też powierzam tych dwoje ludzi, ojca i córkę.

Proszę was, usłyszcie moje wołanie. Nie dla siebie wołam.

I Was, którzy to czytacie.

 

Cdn. Część XX. Album Dnia 8.

Comments are closed.