8. NIEZWYKŁA DROGA DAVIDA WALSHA DO POLSKI

PO WOJNIE

David Walsh

Wojna rozłączyła trzech przyjaciół oraz ich niezawodną łajbę Zjawę III. Władek Wagner pływał początkowo w konwojach, którymi szła pomoc militarna do Anglii, później wyznaczono mu zadanie stworzenia zalążków polskiej szkoły rybołóstwa morskiego. Ponieważ każdy dział morskiej aktywności podlegał prawom wojny, Zjawa III została przejęta przez polskie władze emigracyjne, z czasem przystosowana do szkoleń morskich, wędrowała pomiędzy portami i wreszcie została sprzedana bez prawa zmiany nazwy.
Władek nie ufał komunistycznym władzom w Polsce i po wojnie pozostał na Zachodzie. Ożenił się i wywędrował na Brytyjskie Wyspy Dziewicze, w miejsce od którego zaczyna się nasza opowieść, na Beef Island.
Blue, czyli Bernard Plowright, pozostał w Anglii, wojnę spędził w oddziałach obrony wybrzeża.
A Dawid?
Pozostawił list i wrócił do Australii.

“Drogi Wlady,
wiem, że zadne moje słowa, jakkolwiek byłyby szczere, nie mogą w żaden sposób przynieść ulgi w Twym nieszczęśliwym położeniu, więc nie będę zanudzał Cię przekazywaniem wielu serdecznych myśli, jakie w tej chwili zaprzątają mój umysł. Chciabym Cię jednakże zapewnić, że obydwaj, Blue i ja, dzięki Tobie nuczyliśmy się więcej, niż nasze nieśmiałe charaktery pozwalają nam otwarcie wyjawić i chociaż z pewnością ukrywamy głębsze uczucia, chciałbym, ażebyś zrozumiał, że pod tą zewnętrzną powłoką kryje się sentyment o wiele silniejszy, niż mógłbyś sobie wyobrazić.
Dzięki Tobie i naszemu kontaktowi ze Zjawą III nauczyliśmy się szanować Polskę i czujemy się uprzywilejowani i ogromne zaszczyceni, że płynęliśmy pod polską banderą. Niemal czujemy – jeśli mogę być tak śmiały, aby to powiedzieć – że jesteśmy Polsce coś winni… lub może powinniśmy w jakimś nieskończenie małym stopniu dzielić jej odpowiedzialność, że obecne tragiczne wydarzenia spowodowały, iż bardziej cierpimy i martwimy się, niż byłoby to możliwe, gdybyśmy nie byli związani z Tobą i dobrą starą Zjawą III. Moje myśli gonią szalone… Dave”
Tłumaczenie A.Wińska, M. Zdunek

List, pisany w porywie, był proroctwem. Polska stała się jego marzeniem.
Ze ze wzruszeniem dzisiaj patrzę na podpis złożony przez Davida Walsha pod tekstem tego listu zamieszczonym w książce Władysława Wagnera „By the Sun and Stars” – 23 marca 1988 roku. Spotkali się wtedy obaj, po raz ostatni…
Dawid Walsh zauroczony niezwykłymi walorami krajobrazowymi australijskiego regionu Monte Keira i jego unikalną florą i fauną założył “Mount Keira Scout Camp” w 1941 roku, dwa lata po gwałtownie przerwanym rejsie Zjawy III. Został jego komendantem i jednocześnie strażnikiem parku narodowego, powołanego tutaj z jego inicjatywy i na obu tych stanowiskach pozostał do końca. Zamieszkał tu wraz z żoną Miriam i tu przyszło na świat pięcioro ich dzieci. W jego domu było wiele pamiątek ze Zjawy III, była też mapa Polski (z przed 1939 roku) i spory zbiór “poloników”. Wszyscy wiedzieli o czym marzy David.
Niejako po drodze dokończył, rozpoczęte przed wojną studia, zdobył tytuł inżyniera górnictwa, zdążył nawet popracować w kopalni i nabawić się pylicy. Interesowało go wszystko. Był botanikiem, zoologiem, geologiem, interesował się astronomią, literaturą i historią; pasjonowały go sporty wodne. Poświęcał się wszystkiemu i wszystkim całym sobą.

1976. SPOTKANIE Z „LUDOJADEM”

22 maja 1976 roku do portu Wollongong wpłynął jacht “Maria” pod kapitanem Ludomirem Mączką, zwanym wśród żeglarzy „Ludojadem”. Wiadomość o jachcie pod polską banderą dotarła do Dawida natychmiast. Ludek nie spodziewał się tego spotkania; znał historie rejsu Wagnera, wiedział , że David Walsh był członkiem załogi Zjawa III, ale o spotkaniu z nim nawet nie marzył.  Gdyby nawet, to i tak nie wiedzial gdzie go szukać. To był przypadek. Dawid zaprosił Ludka do domu na Monte Keira, pokazał pamiątki z rejsu na Zjawie III, opowiedział o ich wielkim marzeniu, Władka i jego, ktorego nie udalo im sie zrealizować, ale on wciąż ma nadzieję, iż tamten rejs jeszcze dokończy. Wtedy zapewne pojawił się pomysł: to może na Ludkowej “Marii“?
Tak się zaczął kolejny etap wymarzonej przez Dawida podróży do Polski, powrót do przerwanego rejsu. Wiedział, że Ludek nie obrał jeszcze kursu do Kraju, że jego rejs przez wszystkie morza świata jeszcze się nie kończy, ale miał nadzieję, że może kiedyś… I miał dobre przeczucie. Dawid uległ pokusie wędrówki. Nie po raz pierwszy. I nie ostatni. Taki – harcerski zryw 62-latka.

1976. REJS DO NOWEJ ZELANDII

Wypłynęli we trzech: Ludek Mączka, Kazimierz Jasica i Dawid. “Maria” to 32-stopowy drewniny  kecz , po siedmiu latach wędrówki po oceanach już nieco wysłużony, niezbyt wygodny, a w warunkch sztormowych, których na Morzu Tasmana mieli pod dostatkiem, przeciekający na obu burtach. Dwumetrowy Dawid dostosował się do warunków dość szybko, jedynie prowadzona przez Ludka kuchnia nieco go szokowała. Ludek słynął z prostoty przygotowywanych posiłków a lista artykułów spożywczych w jego spiżarni była nadzwyczaj skromna, za to łatwa do zapamiętania: dużo czosnku, mleko w proszku, mąka, dużo suszonego grochu, sól, cukier herbata i wino. To chyba wszystko. A jadłospis siłą rzeczy też nie wymagał zapisywania. Oto zupa mleczna z kluskami: do wrzącej wody należy wsypać mleko w proszku i mąkę. Po jakimś czasie zamieszać i podawać niezbyt gorącą, żeby się nie poparzyć.
Zupa grochowa: na wrzącą wodę wsypać suszony groch i czekać aż się zagotuje.
Kiedy Dawid coś tam mruczał, że groch za twardy, usłyszał w replice, że konie jedzą surowy i proszę… I tak dalej. Bardzo przydała się Dawidowi jego skautowska dzielność.
Nie był to łatwy rejs; tamtejsze wody nie należą do przyjemnych, silne prądy i wiatry przeganiają jachty czasami nawet na kilkaset mil gdzieś w stronę Oceanu Spokojnego. Do Nowej Zelandii zamiast w dwa tygodnie dotarli po pięciu. Dawid był zachwycony, podziękował i odleciał do Australii. To było 14 lipca 1976 roku.

1982. WIELKA RAFA KORALOWA

Teraz mamy skok w czasie i oglądamy scenę w porcie Rosslyn Bay we wschodniej Australii. Jest rok 1982, wieczór, po nabrzeżu chodzi wysoki, 66-letni mężczyzna. Wpatruje się uważnie w głąb zatoki,  co chwilę woła  “Ahoy, Maria!”, a głos ma wystarczająco mocny, aby wywołać każdy, kotwiczacy w zatoce, jacht. Z ciszy i mroku wyłania się nagle  dinghi z, niewielkiej postury ale troszkę mniej zdenerwowanym, żeglarzem. Uściski i znowu są razem. Dawid i Ludek wyruszają na Wielką Rafę Koralową.
Skąd ten pomysł? Otóż w korespondencji, którą utrzymywali po rejsie do Nowej Zelandii, powstawał plan powrotnego rejsu “Marii” do Polski. David miał dolecieć do Kapsztadu a tymczasem, na wiadomość, że w Polsce wprowadzono stan wojenny, nastąpiła zmiana planu: David zapytał czy nie byłoby dobrze popływać w rejonie Wielkiej Rafy Koralowej, to przecież tak blisko Australii. Kiedy ten list od Dawida dotarł do Ludka, ten akurat dopłynął do Przylądka Dobrej Nadziei. Uznał, że to dobry pomysł i wybrał się spowrotem do Australii. Bagatela – cztery tysiące mil. Ale Ludkowi nigdzie się nie spieszyło.
Spędzili ze sobą kolejny miesiąc, ale tym razem Dawid zabiegał o prawo decydowania o jadłospisie. Udało mu się ponieważ Ludek nigdy nie stronił od dobrego jadła, potrafił połknąć nieprawdopodobne ilości wszystkiego, co do jedzenia się nadawało, byle tylko nie musiał o to zabiegać. A Dawid gotów był na wszystko, na wszelkie niewygody, byleby być na tym polskim jachcie i blisko Ludka; dawało to jakąś szansę powrotu do tamtego przerwanego rejsu.
Ludek rozważał powrót do kraju. Chociaż wieści z Polski nie napawały optymizmem, a po ubiegłorocznych, pełnych radosnych sygnałów o odzyskaniu przez Polskę niepodległości, nagle jak grom z jasnego nieba wieść o stanie wojennym jakby nadzieję rozwiała. Ludek wciąż jednak liczył na to, że coś się zdarzy, że nagle świat wreszcie upomni się o Polskę i że niebawem będzie niepodległa. Dawid był przekonany, że tak będzie i że w końcu on do tej Polski dopłynie.
O tym mówili.
Z obu tych rejsów Dawid pozostawił znakomite, pełne humoru i szczegółów, pamiętniki. Na polski przetłumaczyła je Hanka Rybczyńska. Mimo jej zabiegów nigdy nie ukazały się w Polsce.
Rejs na Wielką Rafę Koralową trwał miesic, był pod każdym względem udany. Zobaczyli tę Wielką Rafę z bliska, odwiedzili wiele wysepek, spotkali żeglarzy, którzy o Ludku i jego Marii już słyszeli. Po miesiącu wspólnego żeglowania Ludek skorzystał z okazji “dorobienia” za przeprowadzenie australijskiego jachtu z Rafy Koralowej do Sydney. Nic nie wskazywało na szybką poprawę sytuacji w Polsce, obaj wiedzieli, że należało czekać, I że się doczekają. Tak przynajmniej wydawało się Dawidowi – miał też nadzieję, że Ludek w końcu zatęskni i zacznie wracać. I w jakimś irracjonalnym sensie uwierzył, że to właśnie Maria zastępuje Zjawę III w drodze do Polski.
Dawid wrócił do domu. Żegnali się po przyjacielsku, ale z obawą, że już się nie spotkają. Dawid rozstawał się z, pozstawioną na jednej z wysp na Wielkiej Rafie Koralowej, Marią w wielkiej melancholii. Zebrał swoje rzeczy ten wysoki, nieco już przygarbiony pan i zszedł z jachtu. Napisał w swoim pamiętniku, że on rozumie Ludka i nia ma żalu ani do Ludka ani do Losu. Ma nadzieję, że może się w końcu jakoś ułoży.
I doczekał się. Trzeba było jedenastu lat aby losy tej dzielnej trójki: Dawida, Ludka i Marii znowu ich połączyły.

1991. LA HAVRE

Jeszcze jeden skok w czasie: jesteśmy już w 1991 roku. La Havre, francuski port z wyjściem na Kanał la Manche. Wiosna tego roku w północnej Francji była zimna i deszczowa.
Marzec/kwiecień 1991. Na nabrzeżu portu La Havre w specjalnym stelażu stoi drewniany jacht. Jest bardzo zużyty, pozbawiony masztów i wszelkiego takielunku, na rozeschniętych burtach z trudem można odczytać jego numer rejestracyjny i nazwę, jest dobrym schronieniem dla mew i nabrzeżnych szczurów. Stoi tu od sześciu lat. I nagle, wczesną wiosną wokół tego zapomnianego jachtu zrobił siê ruch.
Ludek pozostawił Marię w Havrze w 1985 roku z nadzieją, że uda mu się ” gdzieś na świecie” zdobyć trochę grosza i cieknący, rozpadający się jacht uratować. Tak zaczęła się jego amerykańsko-kanadyjska przygoda, w tym niezwykłe przejście kanadyjskiej Arktyki pod żaglami. Niewielu śmiałkom to się udało…
Niemal nazajutrz po pamiętnych wyborach w 1989 roku w polonijnym klubie żeglarskim w Chicago zrodził się pomysł zorganizowania Światowego Zlotu Polonijnych Jachtów w Gdańsku. Komandorem zlotu został jego inicjator kpt. Andrzej Piotrowski z Chicago, który skrzyknął polonijnych żeglarzy na to spotkanie w sierpniu 1991 roku. Zanim ruszył w drogę do Polski, zameldowal się… u kapitana Władysława Wagnera w Winter Park na Florydzie. Nie pierwsze bylo to ich spotkanie, Władek był już w nienajlepszej formie, ale ułozyli fantastyczny scenariusz: oto do Gdyni zbliża się flota polonijnych jachtów, a na jej czele, pod olbrzymim spinakerem z Białym Orłem na czerwonym tle płynie Zjawa III z jej Kapitanem. Należało tylko odnależć Zjawę III, przetrasportować Władka do Polski, a nastepnie na Zjawę i – powinno się udać. Ruszyły przygotowania.

1991. POMÓC LUDKOWI

Maj 1991. La Havre, w forpiku S/Y Maria, od lewej David Walsh, Wojciech Jacobson, Francis Dumarski i Ludek Mączka
Maj 1991. La Havre, w forpiku S/Y Maria, od lewej David Walsh, Wojciech Jacobson, Francis Dumarski i Ludek Mączka

Jednocześnie poszło zawołanie aby pomóc Ludkowi w Havrze. Już na początku maja na kei, gdzie stała Maria pojawili się niektórzy z jej załogantów z rejsów po morzach świata. To niezwykli ludzie, każdy wart wielkiej księgi, jak chociażby „Popof” – Francis Dumarski, który przyleciał z Brazylii, czy przybyli z Kanady Gerge Bourque, wieloletni przyjaciel Ludka i Bolek Korneluk – prawie rodzina… I wielu innych, w tym załogi Solidarity Andrzeja Piotrowskiego i “Free Poland” pod kapitanem Ryszardem Rewuckim z Londynu, którego skuteczne poszukiwania Zjawy III i sprowadzenie jej na Zlot zakończyły się, niestety, odmową właściciela, Anglika, któremu obce są polskie sentymenty.
21 maja dotarł Dawid Walsh. Miał 74 lata i młodzieńczyzapał uczestniczenia w jakże radosnym dla niego wydarzeniu. Ludek i Maria płyną do Polski! On – wreszcie do niej dotrze. Przywiózł ze sobą zaoszczędzone tysiąc dolarów amerykańskich i kartę kredytową Amexu, na którą co miesiąc wpłacano mu w Australii emeryturę. Wszystko przeznaczył na remont Marii.
Wredna była pogoda w Havrze, nie pomagała w pracach, które dotyczyły wszystkiego na jachcie: naprawy skorupy, uruchomienia silnika, znalezienia i zainstalowania odpowiednich masztów z olinowaniem. I niemal bez przerwy lał deszcz.
Przedsięwzięcie wydawało się benadziejne, ale nie było nikogo, kto by w jego sukces nie wierzył. Kiedy do Havru dotarły na pomoc załogi polskich jachtów był już czerwiec, czasu pozostawało niewiele ale pracy – bardzo dużo.

Przy jachcie zastali gromadę rozentuzjazmowanych staruszków z Bolkiem Kornelukiem, najmłodszym, który usiłował doprowadzić do użytku  bardzo stary i bardzo zużyty, nie używany od sześciu lat dieslowski silnik “Marii”. Właśnie rozbierał go na części pierwsze, a potem wkładał je do wiadra z oliwą. Następnie poskładał te części spowrotem z nadzieją, że motor zapali. I zapalił.

No to już teraz wszystko zapali, uwierzyli. I poszło. Wielu rąk do pracy wymagało uszczelnienie i pomalowanie jachtu, instalacja cudem zdobytych masztów. Wciąż brakowało części takielunku, lin, wyposażenia, ale gromada ludzi dobrej woli, nawet emerytów francuskiej marynarki, dokonała cudu: powoli, powoli Maria zbliżała się do wodowania. Tylko Dawid słabł. Kaszlał, mówił, że to pylica z czasów pracy w kopalni, trawiła go gorączka. Na jachcie panował rozgardiasz, nie bardzo było gdzie spać, nie mówiąc o jakimkolwiek intymnym miejscu, a na zewnątrz wciąż nie najlepsza pogoda.Postanowili wysłać Dawida do Anglii na przebadanie. Tam miał przyjaciela i ubezpieczenie. Dawid opierał się, bardzo się bał, że popłyną bez niego. Z trudem wsadzili go na prom do Plymouth.

Tego wieczoru miejscowi kapitanowie francuskiej marynarki wydali w pobliskiej restauracji uroczystą kolację na cześć załogi Marii i odpływających do Polski jachtów Solidarity oraz “Free Poland”. Podczas wieczoru Ludek poprosił Bolka aby przyniósł z jachtu jakieś pamiątki na prezenty dla gospodarzy. Bolek wdrapał się na jacht i zobaczył w kokpicie kapelusz Dawida, w którym – tego Bolek był pewien – Dawid odpływał do Anglii. Rozejrzał się i doszedł do wniosku, że to mu się wydało. Dopiero kaszel z dziobu potwierdził, że Dawid jest na jachcie. Bolek odnalazL go śpiącego w zwojach żagli. Dawid wyjaśnił, że badania zrobił w porcie w Plymouth, że nic mu nie jest i wrócił tym samym promem.

Nazajutrz Andrzej Piotrowski zaproponował Dawidowi miejsce na Solidarity , ale dla Dawida to nie było to samo, postanowił dotrwać do wodowania i zakończyć rejs do Polski na “Marii”. Próby zabrania go samochodem do Polski żeby w Kołobrzegu wszedł na “Marię” i stamtąd pożeglował, też nie dały rezultatu.

1991. DO POLSKI!

W nocy z niedzieli na poniedziałek, 7 lipca 1991 roku Maria opuszcza Havre z bardzo już uszczuploną załogą: Ludek Mączka, Bolek Korneluk i Dawid Walsh. Nareszcie! Wychodzą na Morze Północne, wzruszenie Dawida jest ogromne, on tu już był, to gdzieś tutaj 2 września 1939 roku nakazano im przerwać rejs do Polski.
Przez pierwsze dwa dni Dawid czuwał przy sterze niemal bez przerwy. W kabinie czuł się gorzej, a na zewnątrz, mimo sztormowej pogody, miał więcej oddechu. Aż wreszcie musiał się położyć. Zaklinował się w koi i czekał na lekarza. Weszli do portu Hoek van Holland w pobliżu Rotterdamu. Decyzja była oczywista. Ambulans zabrał Dawida do szpitala.
Maria odpłynęła do Polski, już spóźniona. Flota polonijnych jachtów wpłynęła do Gdyni prowadzona przez jacht Solidarity; dmuchał północno wschodni wiatr napełniając ogromny spinaker przedstawiający orła. Pośród kilkunastu jachtów brakowało Marii i Zjawy III.
W gdańskim ratuszu trwały przygotowania do uroczystości wręczenia dyplomów uczestnictwa wszystkim uczestnikom Zlotu. Komandor, kpt. Andrzej Piotrowski przeglądał dyplomy, które szczęśliwie dotarły w zakamarkach jachtu z Chicago. Były w ramkach i oszklone i na szczęście – całe. Ale w kolejnym który wyjął z paczki, otulonym, jak każdy, karbowanym papierem, szkło było pęknięte poniżej okrągłego logo z trzema żagielkami i napisem “World Polonia Sailing Jamboree – Poland 1991″. Rysa pęknięcia przecinała cały napis umieszczony pod logo:
”The organizers and paticipants of The World Polonia Sailing Jamboree Poland 1991 – express their thanks to David Walsh for his contribution and support”.
Andrzej zastanawiał się co tu zrobić, jak i kiedy będzie miał okazję wręczyć dyplomy Dawidowi i Ludkowi. Zawołano go do telefonu, dzwonił Ludek, dotarł właśnie do Kołobrzegu. Ale nie o tym chciał mówić, nie o drodze trudnej, sztormowej. Powiedział, że właśnie otrzymał wiadomość, że Dawid Walsh umarł w szpitalu w Rotterdamie.
Nie dotarli do Polski. Ich morskie drogi zakończyły się wcześniej, zostały przerwane w różnych odległych miejscach.
Władek Wagner zmarł w Orlando na Florydzie.
Hanka Rybczyńska, która niestrudzenie przez wiele lat zabiegała o popularyzację rejsu trzech Zjaw w Polsce, odeszła w Toronto na swoją wieczną wachtę.
Ludek miał szczęście zakończyć rejs przez morza świata tam, gdzie go zaczął, w Szczecinie.
Prochy Władka, Hanki i Ludka złożono w Polsce.
Z Dawidem sprawa ma się inaczej. Chociaż prochy jego zostały rozsypane na stokach Monte Keira, pozostało jego wielkie pragnienie dotarcia do Polski. Pragnął tego, do końca o tym mówił, to pragnienie włączył do swoich modlitw.

Ciag dalszy »

Comments are closed.