JESIEŃ

 

Późna już, koniec listopada. Zaraz grudzień, dom trzeba stroić światełkami, żłobek przed domem postawić, wszystkie figurki oświetlić. Ma być jeszcze piekniej niz w zeszłym roku, ale nie będzie tak okazale: mam rodzinny zakaz wchodzenia na dach. Wszyscy moi przyjaciele dołączyli się do tego zakazu i, jeśli go ominę, zrobie to w zupełnej konspiracji, pewnie w nocy… Żartuję, oczywiście.

Jesień jednoznacznie zamyka pewien rozdział. Coś się definitywnie kończy. Te miliardy opadłych liści… Ile to energii poszło na ich kiełkowanie, rozwój, zazielenienie, twardnienie i – wszystko ulotniło się  w przestrzeni, poszło sobie niewiadomo dokąd i w ogóle nie wiadomo czy pożytecznie. Poszlo, przepadło. Jesień jest smutna. Jest szara. Niewiadomo ile jeszcze tych jesieni…

Fotografia jesienna nie jest radosna jak morze na Karaibach. Światło barwi ją równomiernie i przez to jest prawdziwa. Nikt tu nie napisze: „Ślicznie wyglądasz, nic sie nie zmieniłeś.” Jesienią wszystko jest inne. Piękna zieleń zwiędła i opadła.

DZIEWCZYNA Z AFGANISTANU

Widziałem to zdjęcie i całą wystawę przed dwoma laty w Wenecji. A tą Afgankę, albo podobną, spotkałem w Afganistanie, wiele lat wcześniej. Należała do wędrownego plemienia Pasztunów, nomadów wędrujacych od doliny rzeki Hindu do płaskowyżu Heratu. Wtedy jeszcze nie było tam wojny, to był kraj ludzi wolnych i szczęśliwych. Potem przyszły tam wojska sowieckie, potem amerykańskie, polskie… Nic tam już nie będzie jak dawniej.

Był rok 1977. Jechaliśmy przez ten zakurzony kraj wielkim „burubuchajem” drogami, których właściwie wcale nie było, a jeśli zdarzyło się, że były – rozpadały się pod naszym przedziwnie pomalowanym bedfordem. Pobliska wieś nadciągała z pomocą.

Spotykaliśmy karawany nomadów. Na początku kroczył wielbłąd z dzwonem zawieszonym u szyi. Każda karawana miała swój dzwon, każdy inny wydawał dźwęk i to za nim kroczyła cała karawana, licząca kilka setek wielbłądów z kobietami i dziećmi i wieloma uzbrojonymi jeźdźcami na koniach. Za karawaną podążał inwentarz: krowy, kozy, owce. Żadnych wozów, namioty i cały dobytek wędrował na wielbłądzich garbach. Mężczyżni byli uzbrojeni. Kobiety obwieszone złotem. Z karawany emanowała duma.

Ta dziewczyna  to Pusztunka z karawany nomadów. Zapamiętałem ją… te jej niebieskie oczy.

Wspiąłem się na wysoki stopień, o który oparł się plakat z dziewczyną, łatwiej było stąd objąć wzrokiem i obiektywem aparatu całą fasadę katedry. Wrażenia jakie mi towarzyszyły w tym momencie wyszukiawały jakiegoś porównania: czy kiedykolwiek widzialem coś równie pięknego? Kiedykolwiek w życiu? Czy zdarzyło się, że – jak teraz –  nie uwierzylem? Ta chwila, to ujrzenie skończonego piękna jakim jest fronton katedry w Sienie, wydawała mi się tak nierealna, jak tamto wydarzenie z przed lat, w Fajzabadzie.

Spaliśmy na tarasie hotelu polożonego na samej krawędzi głębokiego u-wadi, z którego po przeciwłegłej stronie wyrastał stok góry przecięty kreską drogi. Był świt. Obudził mnie dzwon karawany, zobaczyłem ją  na przciwstoku, na tej drodze, którą przez lata wydeptały wielbłądy.  Wschodzace słońce zza pleców oświetlało mi to niezwykłe widowisko. Widziałem dobrze tę karawanę  wielbłądów z kobietami i dziećmi na ich grzbietach,  jeźdźców  pośród nich. Spokój, powaga, przecudny widok i majestat.

Jak fronton katedry w Sienie.

RZYM U MOICH STÓP

Po prawej, w tle –  Pałac Prezydencki na Kwirynale. A od pałacu trochę w lewo widać kopułę Bazyliki Świętego Piotra. Kończymy drugą część Naszych Podróży Włoskich. Aby je opisać trzeba je odbyć. Zawsze we wrześniu.

Pierwszy raz… Kiedy to było pierwszy raz?

Początek września 1987 roku. W Polsce zaczynał się rok szkolny, a nasze dziewczyny niepokoiło, że nie poszły do szkoły od pierwszego dnia, że tam koleżanki, a może i nauczyciele, nie wiedzą, co się stało.

Nikt tutaj wtedy na nas nie czekał. Po roku, dokladnie 12 października 1988 roku odlecieliśmy z Rzymu do Toronto. Zdaję się, że to była środa. W Toronto prószył śnieg.

Tamte trzynaście miesięcy są dobrym wspomnieniem. Mieszkaliśmy pod Rzymem, w Ostii, i przyjeżdżaliśmy tutaj niemal każdej niedzieli, za wyłączeniem tych, które spędzaliśmy wędrując gdzieś dalej. Rzym nie jest przytulnym miasteczkiem. Jest wielkim zbiorowiskiem niezwykłych miejsc, śladów historii, tajemniczych zaułków, parków, bez których rzymianie nie potrafiliby żyć, oraz dzieł sztuki na każdym kroku. Byli tu wszyscy najwięksi dawnych i naszych czasów. Wybitni w sztuce i najwięksi spośród świętych. I wszyscy zostawili jakiś ślad. Jest w istocie każdego miejsca, które dotknęli. Powietrze wokół jest nimi nasiąknięte. Odczuwam to na pierwszym piętrze nad zakrystią kościoła św.Andrzeja na przeciw prezydenckiego pałacu. To miejsce należało i… wciąż należy do Św. Stanisława Kostki. Tam mieszkał, modlił się i tam zmarł, w bardzo młodym wieku. Jest moim patronem od czasów bierzmowania. Jest jednym z czterech, którzy są ze mną zawsze… Oczekują gdy przybywamy.

Dwa lata temu zaczęliśmy i zakończyliśmy podróż w Rzymie. Tym razem zaczęliśmy w Weronie i zakończyliśmy w Rzymie. Dwa tygodnie za każdym razem.

Żeby wygospodarzyć te dwa tygodnie muszę wcześniej, w krótkim czasie, skupić się nad ważnymi sprawami, nadać im bieg, aby nie zauważyły, podczas tych dwóch tygodni, że mnie nie ma.

Żeby nikt tego nie zauważył.

Moi pracownicy w firmie, którym nie może zabraknąć ani pracy, ani pieniędzy.

Klub żeglarski, w którym cotygodniowe regaty muszą odczuwać obecność „Odyseusza”.

Nie mogą zatrzymać się nagle przygotowania do Wagner Sailing Rally 2015.

Musi być zadbany i ogród wokół domu i terminy wszystkich płatności.

Cierpią tylko fitness club i mój blog – ten chyba najbardziej. Zamilkł w maju, gdy już wiedziałem, że z czymś nie podołam.

Przepraszam. Nie poprosiłem o urlop i teraz mam olbrzymie zaległości, bo działo się naprawdę dużo.

Wszystko opowiem…

S/Y ODYSSEUS DAY

009A

Ustanawiamy niniejszym 1 maja Dniem Odyseusza. Tym samym dekretem anulujemy w mojej Rodzinie i wśród moich Przyjaciół jakiekolwiek inne święta, których nie godzi się tutaj wspominać. Ma być radosne, pełne zadumy nad losem żeglarzy, którzy z wielkim mozołem starają się powrócić do domu, lecz sprzeciwia się im okrutny los nasyłając przeciwne wiatry, rzucając ich po niewiadomo jakich morzach, po dziwnacznych wyspach, prowokując ich śpiewem syren – słowem: niełatwo być żeglarzem. I o tym będzie to święto. S/Y Oddysseus Day.

CREDO

Tym razem na swój Blog zaprosiłem Billa Cosby. Myśli, które ogłosił w internecie powinnym być nam wpajane; są uniwersalne i bardzo na czasie. Dlatego tu je zamieszczam, zawsze ktoś je przeczyta. I oby zechciał gdzies komuś powtórzyć.

Bill

Mam 83 lata i jestem zmęczony. Pracowałem ciężko od 17 roku życia. Poza czasem, gdy służyłem w armii, pracowałem po 50 godzin tygodniowo, nie idąc na żadne zwolnienie przez prawie 40 lat. Zarabiałem rozsądne pieniądze, mimo że nie odziedziczyłem biznesu czy majątku.

Pracowałem na to, gdzie dziś jestem. Patrząc na ekonomię, nie wybrałem emerytury. I jestem zmęczony, bardzo zmęczony.

Jestem zmęczony mówieniem mi, że mam „dzielić się” tym, co posiadam z ludźmi, którzy nie dzielą ze mną mojej etyki pracy.

Jestem zmęczony mówieniem mi, że rząd weźmie pieniądze, które zarobiłem, jeśli będzie konieczne to siłą, i odda ludziom zbyt leniwym, aby je zarobić samemu.

Jestem zmęczony, przekonywaniem mnie, że islam to religia pokoju, kiedy każdego dnia czytam historie muzułmanów, którzy zabijają swe córki i siostry dla ich rodzinnego „honoru”. O muzułmanach, którzy krwawo odpłacają za zniewagi; muzułmanach, którzy zabijają chrześcijan i żydów, ponieważ wierzą inaczej; muzułmanach podpalających szkoły dla dziewcząt; muzułmanach kamieniujących na śmierć ofiary gwałtów za „cudzołóstwo”; muzułmanach dokonujących wycinania części narządów rodnych młodych dziewczynek; wszystko w imię Allaha, Koranu i szariatu.

Jestem zmęczony przekonywaniem mnie, że ze względu na „tolerancję dla innych kultur” mamy pozwalać Arabii Saudyjskiej i innym krajom muzułmańskim fundować za pieniądze z naszego paliwa meczety i szkoły koraniczne głoszące nienawiść w Australii, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Ameryce i Kanadzie, podczas gdy żadne z tych krajów nie pozwala na zbudowanie kościoła, synagogi czy religijnej szkoły w własnych krajach.

Jestem zmęczony nakazywaniem mi obniżania mojego standardu życia, by walczyć z globalnym ociepleniem, o istnieniu którego nikomu dyskutować nie wolno.

Jestem zmęczony pouczaniem mnie, że narkomani są chorzy, a ja muszę im pomóc z tej choroby wyjść płacąc za ich leczenie i szkody, jakie poczynili. Czyżby jakiś wielki narkotyk napadł na nich w ciemnej uliczce, zmusił do wciągnięcia białego proszku nosem, lub przyłożył im nóż do gardła zmuszając, by go zażyli?

Jestem zmęczony słuchaniem słynnych sportowców, gwiazd filmu czy muzyki i polityków wszelkich partii, dowodzących, że ich problemy z prawem były niewinnymi błędami, błędami młodości bądź głupimi błędami, podczas gdy wszyscy wiedzą, że uważają za swój jedyny błąd to, iż dali się przyłapać. Jestem zmęczony ludźmi, którzy domagają się dla siebie szczególnych praw, innych niż dla zwykłych ludzi.

Naprawdę jestem zmęczony ludźmi, którzy nie biorą odpowiedzialności za swoje życie. Jestem zmęczony słuchaniem ich, gdy winią rząd, dyskryminację, czy cokolwiek innego za własne problemy. Jestem również zmęczony obserwowaniem młodych chłopców i dziewcząt, tatuujących się i kolczykujących bez opamiętania, przez co nikt ich później nie chce zatrudnić, a oni sami domagają się zasiłków od państwa.

Tak, jestem cholernie zmęczony. Ale cieszę się również, że mam 83 lata. I nie będę musiał obserwować, jak tym ludziom idzie tworzenie świata. Żal mi tylko moich dzieci i wnuków. Dzięki Bogu, wychodzę stąd, a nie przychodzę.

Bill Cosby