Księga Pierwsza – Część VI – Pieśń o Rolandzie

 

00

Dzień 2.  Roncesvalles – Zubiri, 25.5 km.

Kolegiata Roncesvalles, 21 września, godzina 7:00 rano.

Ciemno na dworze ale młodzież, z którą spałem w kontenerze, już wywiało. Nawet się nie poznaliśmy. Kiedy tu dotarlem wieczorem oni, tak jak i ja, kończyli pierwszy dzień wędrówki; prali skarpetki, opatrywali stopy, potem  powędrowali gdzieś na kolację, a kiedy wrócili, ja byłem na kolacji. Trochę niepokoiła mnie ta noc w wieloosobowej sali. Dawno już nie nocowałem w schronisku. Noc była zimna i  wydawało mi się, że w ogóle nie spałem.

8:20. Uzbrojony w doświadczenia dnia poprzedniego oraz w poczuciu dumy, że przeszedłem pierwszy oddzinek Camino bez jakichkolwiek problemów, wyruszam. Jeszcze zanim wyskoczyłem z łóżka obmacałem uda, łydki i ramiona i z radością stwierdziłem, że je czuję. Ostrożnie stanąłem na podłodze i… nie przewróciłem się. Wszystko było w należytym porządku. Nieprawdopodobne! Miałem bardzo duże szanse na przejście drugiego odcinka Camino.

Plecak z dodatkowym kilogramem lodu w moich koszulach był oczywiście cięższy niż wczoraj. Na szczęście trasa drugiego dnia miała być krótsza i nieco łagodniejsza.

Knajpka tuż za kolegiatą, mimo obietnicy, że będzie otwarta – o ósmej trzydzieści wciąż spała. Do najbliższej, w Burguet, oddalonej zaledwie o trzy kilometry marszu leśną ścieżką,  z nadzieją i coraz większym apetytem na poranną kawę, dociaram po pół godzinie. Nieczynna. Synek właściciela z tornistrem na plecach niecierpliwi się, kiedy sobie pójdę, bo on się śpieszy do szkoły, a ja z nadzieją, że mój widok obudzi gospodarzy,sterczę pod oknem ich mieszkania.  Nie działa, więc rezygnuję.

01

                                                   Przez Knieje Rolanda

9:30. Burguet. Sklepik spożywczy ratuje mnie i szybko rosnącą grupę pielgrzymów od niechybnej śmierci głodowej. Wszyscy znacznie młodsi, a głód młodych jest sto razy straszniejszy od głodu starszych.  Im się wydaje, że już nigdy nie dostaną nic do jedzenia. Kupiłem bagietkę i ser w opakowaniu fabrycznym, do którego w żaden sposób nie mogłem się dostać. Miałem nóż gdzieś w plecaku, ale – gdzie? Żeby się dowiedzieć musiałbym zadzwonić do Miluszki. Na szczęście mam bagietkę i wodę. Odrobina postu na pielgrzymce nie zaszkodzi, a wręcz… może będzie wyżej oceniona?

Zrzucilem plecak obok wielu innych pod drzewami,  przy obrośniętych bluszczem starych, kamiennych stołach, wybudowanych dla pielgrzymów przed wiekami, wszyscy zajadamy swoje pierwsze śniadanko, niewiele rozmawiamy,  wymieniamy wrażenia  z wczorajszego dnia, ostrej wspinaczki i równie stromego zejścia do Roncesvalles. Dziś to już jest zabawne. Mówiąc to patrzą na mnie z uznaniem, ale też pocieszają starszego pana, że mapka zapowiada trasę znacznie łatwiejszą. Już samo to mówi mi, że dzisiaj też nie będzie łatwo. Widziałem na mapce to samo, co oni, tylko chyba lepiej to rozumiałem.  Baskowie mieszkają w dolinach otoczonych wysokimi górami. Do wioski schodzi się w dół, ale żeby dojść do następnej, trzeba wskrobać się na kolejną grań, a potem uważnie zejść w dół. I tak po wielokroć. Więc – z czym ma być łatwiej?

Rozstajemy się w pośpiechu. „Buen Camino!”

Oznaczona strzałkami trasa przez kwadrans prowadzi drogą asfaltową, ale tuż za hotelem „Burguete” kieruje pielgrzymów w pola. Hotel niewielki, wtopiony w krajobraz doliny   przeciętej rzeką Urrobi, za którą wyrasta zbocze góry.  Widok i miejsce w sam raz do pisania książek. Pewnie dlatego kilkakrotnie zatrzymał się tutaj Ernest Hemingway, zachęcony również barem, i stojącym obok pianinem, które użył do złożenia autografu z datą 25/07/1923. Spora jest dzisiaj wartość tego pianina – nie ważne kto na nim grał, ale ważne kto się o niego opierał. Miał 24 lata. Przygotowywał dla wydawcy „Śniegi Kilimandżaro” a od pięciu lat byl korespondentem „ Toronto Star”. W Burguete zatrzymywał się w drodze z Paryża do Pampeluny. Fascynowały go walki byków, ale kilka lat później  trafił tu podczas wojny domowej. Krajobraz znad rzeki Urrobi powędrował stąd na strony powieści „Komu bije dzwon”.

Za Burguete trasa Camino prowadzi lasami.  Natężam słuch żeby nie uronić głosu Rogu Olifanta. Co to jest Róg Olifanta to chyba każdy wie. No, może nie każdy. Ale każdy, kto zna historię Średniowiecza. Nie każdy ją zna? To niedobrze. Zaraz usłyszę, że nie znacie greki ani łaciny. Ludzie! co to za czasy! Inteligentni ludzie nie znają ani greki, ani łaciny? Ani historii Średniowicza! To co znają?

Żartowałem. W czasach mojej szkoły średniej grekę i łacinę też już zarzucono. Ale Historii Średniowiecznej Europy jeszcze nie. Tę – dopiero w dzisiejszych czasach. Podobno ludziom historia nie jest do szczęścia potrzebna, czego dowodem jest tak wielu szczęśliwych  dookoła.

Uczy i działa na wyobraźnię. Pamietam kiedy byłem rycerzem Rolandem, i mój róg, co prawda blaszany i może nie tak pięknie dźwięczący, jak by sie chciało,  wzywał całe moje wojsko z ulicy do walki i nie były ważne żadne rodziców zakazy.   Na pewno znaczenie wzywajacego rogu znał moj ojciec,  zdarzało się, że go  rekwirował gdy nasze boje kończyły się paru wybitymi szybami.  Głos rogu Rolanda, mimo upływu lat,  ma swoje miejsce w pamięci. Olifant. Mój nie miał nazwy, ale pamietam jego dźwięk.

W literaturze Średniowiecza wytworzyły się określone wzorce osobowe. Dane postacie, czy też typy postaci, cechują określone zachowania i sposoby myślenia. Najbardziej charakterystyczne są wzorce: rycerza, władcy, świętego (męczennika), damy.

W Pieśni o Rolandzie znaleźć możemy właśnie takie podstawowe, charakterystyczne, dla literatury średniowiecznej, wzorce. Roland jest wzorem rycerza. Wzorzec władcy uosabia postać Karola Wielkiego. Epizodycznie pojawia się też wzorzec damy, kiedy w pieśni CCLXVIII (268) występuje Oda. Jest ona narzeczoną Rolanda.

Postać głównego bohatera utworu, jak już zostało zauważone wcześniej, to wzór rycerza. Na jego charakterystykę składają się trzy główne elementy. Roland jest chrześcijaninemwojownikiem i wiernym poddanym.

 Bóg jest dla hrabiego najwyższym władcą, ważniejszym od jego suwerena na ziemi. Konający Roland nie myśli o Karolu Wielkim, tylko ofiarowuje lenno – swoje życie – Bogu. Kiedy bohater spotyka się z nieprzyjacielem, robi to z imieniem Boga na ustach. Roland walczy z niechrześcijanami, w myśl ówczesnej doktryny katolickiej jest więc obrońcą jedynej słusznej wiary. Roland-wojownik cechuje się walecznością i odwagą. Przy tym nie poddaje się i kieruje rycerską dumą o czym czytamy w piesni LXXXVII(87):                                                                                                       www.polskina5.pl

Zwyczajem sredniowiecznych rycerzy również miecz miał swoje imię, a należący do hrabiego Rolanda na imie miał Durendal. Miecz ten miał być wykonany z najlepszych stopów metali i w rękach hrabiego Rolanda siał postrach wśród wrogów i przynosił chwałę rycerstwu Karola Wielkiego, który mu go podarował za natchnieniem anioła.

Według „Pieśni o Rolandzie” w rękojeści Durendala znajdowały się święte relikwie: ząb świętego Piotra, krew świetego Bazylego, włosy świętego Dionizego i strzęp szaty Najświetszej Marii Panny.

02

Żródełko Rolanda

Należał do gwardii Karola Wielkiego, cesarza Franków, jednego z pierwszych wielkich obrońców Europy przed muzułmańskim potopem. Na przełomie VIII i IX wieku było ich w poludniowo-zachodniej Europie  tak wielu, że zagrażali europejskiej kulturze i religii chrześcijańskiej. Jak widać, historia lubi się powtarzać, tylko że teraz rycerzy jest znacznie mniej

.

No wiec, cóż to takiego ten Róg Olifanta i co to ma wspólnego z  Camino de Compostela? Ano, ma. Róg, to róg, dmie się w niego i efekt dźwiękowy zapiera dech (temu co dmucha i temu co słucha). Najlepiej slychać z  dala, jego głos brzmi jak wyzwanie, jak echo pięknej pieśni, jak tęsknota. Szczególnie w lesie. Ale tak piękne tony wydawał jedynie róg należący do Rolanda, najsławniejszego rycerza  tamtych czasów. Tak przynajmniej twierdzą autorzy „Pieśni o Rolandzie”. Nas jeszcze o tej pieśni uczono.
I o jeszcze jednym rogu…

Jak dobrze byłoby ponucić po drodze:

„Nie daj Bóg, aby przeze mnie hańbiono mój ród
i aby słodka Francja miała iść w pogardę!

Raczej będę walił Durendalem co sił,
moim dobrym mieczem, który noszę przy boku.

Ujrzycie brzeszczot jego cały zakrwawiony.
Zdrajcy poganie zebrali się na swoje nieszczęście.
Przysięgam wam, wszyscy skazani są na śmierć.”

„Bitwa jest wspaniała i ciężka.
Roland wali krzepko i Oliwier takoż;
i arcybiskup wali więcej niż tysiąc razy,
i dwunastu parów też nie zostaje w tyle,
ani Francuzi, którzy biją wszyscy naraz.
Tysiącami i setkami giną poganie.”

Bóg. Honor. Ojczyzna. Tradycja i historia. Zawsze były wyszywane na sztandarach rycerstwa Europy. Szczególnie ważne tu, na szlaku Camino. Jednak dziś ani historia ani tradycja nie są już w Europie tak ważna, jak były.

04

Spotkanie na drodze

Idę. Znowu las, wąska dróżka. Z dala dobiega nietypowy dla lasu głos, metaliczne dzwonki i beczenie owiec. Miał być róg, a tymczasem na naszą dróżkę wchodzi, jak to się nazywa: kierdel, rój? – owiec. Zbliżają się do nas, pielgrzymów i schodzą w dolinkę po drugiej stronie dróżki. Mimo, że idziemy pojedyńczo, nagle robi się tłoczno, a do przodu przeciskają się nasze koleżanki-pielgrzymianki żeby sfotografować… nie, nie kierdel owiec, ale pasterza tych owiec,  przystojnego Hiszpana. I jego wiernego psa.

Bląd! Pouczono mnie tam, że miezkańcy prowincji Navarra nie są Hiszpanami i nigdy nimi nie byli. Są Basque, a to o wiele więcej znaczy.  Pasterz owiec był Baskiem, a nie jakimś tam Hiszpanem.                  

Liczący 25 kilometrów etap do Zubiri nie wygląda tak dramatycznie jak wczorajszy, ale nadal spore góry do pokonania, ostre zejścia i ponownie pod górkę. Camino!

05

Krzyż Thabauda

 

Wreszcie gdzieś w lesie znajduję dobre miejsce. Zdejmuję plecak i buty (coż za rozkosz!), i najchętniej rozciągnąłbym się na murawie, gdyby nie obowiązki: idą ze mną i czekają  na rozpakowanie, zabrane przed paru dniami, intencje. Rozbudowują się, gdy pojawiają się postacie moich przyjaciół, którzy odeszli, albo też zapomniane rycerskie hasła, które gdzieś tutaj, w tym „korytarzu” Camino żyją nadal. Honor. dzielność, wytrwałość…

Myśli przychodzą same, nie trzeba ich napędzać,  a następne dołączą jutro, pojutrze… Mam dużo czasu.

Dzisiaj czekam na głos Rogu Oliphanta.

 

 

Słyszę… albo odkrywam  w pamięci.

Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty
Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty…

Poszło nieźle, ten fragment “Pana Tadeusza” zapamiętany z…1962 roku.  Ciekawe jak będzie z innymi wierszami i pieśniami…

Pięknie pokłoniłem się drzewom, “a wszystkim się zdawało, że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało”. Siadłem wygodnie na leśnej murawie, wyciagnąłem różaniec od Ojca Pio, zasłuchany w las, w ciszę z nieznacznym  poszumem drzew, w  tęsknotę, pomyślałem, że pora na  pierwszą na szlaku modlitwę. Moją własną, tu ułożoną. Taką – jedyną na świecie, której jeszcze nie ma. Moich Czterech Przyjaciół poprosiłem o wspomaganie, włączyli się.

07

                                                                 Las i droga Rolanda

 

     Cdn. Część VII. Konie gdy się dowiedziały

Comments are closed.