5. PRZEZ OCEAN INDYJSKI

1938. WZDŁUŻ BRZEGÓW AUSTRALII

Zjawa III opuszcza Sydney 10 lipca 1938 roku, w szóstą rocznicę startu z portu gdyńskiego.

“Poniedziałek, 11tego lipca 1938, czas: 8:00.Kurs 15Wiatr S 5°, ciśnienie 77.8°.
Światła Newcastle minięte. Port Stephens minięty.
Środa, 13tego lipca 1938, czas: 11:00. Sworzeń grota bezana urwany. Czas: 14:00. Wiatr SES 3°, ciśnienie 77.00°. Awaria naprawiona, grot podciągnięty. Sid miał wachtę od 9:00 do 14:00.
Czas:16:00. Urwana topenanta, reperacja przy kliwrze (oko).Godz. 20:00. Minięta latarnia Cape Byron.
Dziennik Okrętowy”Zjawy III” (Tekst orginalny)

Żeglujac wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii w ciągu 10 dni Zjawa III osiagnęła Wyspę South Percy, leżącą na północnym krańcu Wielkiej rafy Koralowej, oddalonej od Sydney 2200 mil morskich. Przebieg byl znakomity, w obszarze dość trudnym nawigacyjnie, pomiędzy kontynentem i Rafą, której niezliczone zęby srożyły się na powierzchni morza, niekoniecznie zgodnie z mapami.

No i pocieszajace było to, że z Australii do Polski jest znacznie bliżej niż z Polski do Austarlii. Sprawdźcie, jeśli nie wierzycie.
Zgadza się? Przed nimi tylko jeden ocean, Indyjski, a za rufą trzech Zjaw dwa: Atlantyk i olbrzymi Pacyfik. Ale póki co trzeba lewą burtą ominąć wschodnie wybrzeże Australii i nie wpakować się na pobliską Wielką Rafę Koralową.

“Niedziela, 7go sierpnia 1938, Townsville, godz. 8:30. Flauta. Przyjazd Bernarda Plowrighta. Sidney Smith opuścił Zjawę III z powodu choroby morskiej. Wraca do Sydney. Na jego miejsce Bernad Plowrright, pseudonim “Blue”.
Czas: 10:00 Odjazd. Wiatr przeciwny w kanale – po kilku zwrotach osiedliśmy na mieliźnie – ½ odpływu. Pomoc Mr M.F.Satini (Komandor Y.C.) – jego motorówka za słaba. Jeszcze dwie motorówki ofiarowały pomoc. Idzie lepiej- wreszcie zeszła. Mr F.Satini wyholował Zjawę III z kanału. Duzo widzów na rowerach.
Czas: 11:45, wyjście na morze.
Czas: 19:30, minięta latrnia Middle Reef.”
Dziennik Okrętowy”Zjawy III”

Na zasiedlonych wyspach, w nadmorskich osadach, w pobliżu których stawali na kotwicy, wszędzie byli oczekiwani i gościnnie podejmowani. Aż stępiała czujność załogi i utknęli na rafie. Szli pod wszystkim żaglami.

To był błąd Blue, ale wybrane przez niego przejście pomiędzy lądem a rafą Eh Władek zaakceptował. Była godzina 02:40 w nocy. Zjawa III uderzyła kilem w skałę i bez przełożenia żagli sama wykonała zwrot po czym położyła się na burtę. Nadchodząca fala łódź podniosła i gwałtownie opuściła. I tak jeszcze cztery razy Zjawa III waliła burtą w rafę. Woda wlewała się przez otwarte luki, żeglarze ratowali najpierw siebie, potem luzowali żagle. Nagle kolejna fala zepchnęła jacht z rafy pozwoliła jej powrócić do normalnej pozycji.

“Wtorek, 9 sierpnia 1938 roku. Czas: 3:00. Kurs E. Wiatr SE – 7-8°B. Zachmurzenie ¾. Zagle a.b. (grot i fok). Bezan i kliwer spuszczone. Wody w kadłubie niewiele.
Czas: 3:30. Kurs SWW. Wiatr SE – 8°B. Zachmurzenie ¾. Żagle a.b. Wielka, silna, piętrząca się fala – morze wokół białe – zauważam rafy na ENE, zmiana kursu na N, później na NNW – stary fok podarło, założony nowy. Przejście blisko Acher Pt. Woda w kadłubie. Pompujemy z przerwami.”
Dziennik Okrętowy”Zjawy III”

Australijska pomoc nie znała granic, wszystko ponaprawiano w Cooktown, nikt nie chciał żadnych pieniędzy, a pan Kondratowicz z Sydney na pociechę dosłał kolejne zapasy kiełbasy, która znikła za szybko mimo, że “Blue” za nią nie przepadał. Za to David Walsh – uwielbiał. Już pokochał Polskę i bardzo zapragnął tam dotrzeć, kiedy mu Władek opowiedział o gatunkach i smakach polskiej kiełbasy.

1938. OCEAN INDYJSKI

23 sierpnia Zjawa III opuszcza Wyspę Possession, najbardziej na północ wysunięte terytorium Australii i rusza w stronę Timoru.

Przed nimi daleka droga przez Ocean Indyjski, Morze Czerwone, Kanał Sueski, Morze Śródziemne i przez Gibraltar w stronę Anglii, na Jamboree. A potem- do Polski? Wyruszyli z wielką wiarą w pomyślne wiatry. Nie wzięli pod uwagę tylko tych najbardziej nieprzewidywalnych – wiatrów historii.

Morze Javajskie przyjęło ich północno-wschodnimi wiatrami, dało im szybkość i we wrześniu stanęli na kotwicowisku wyspy Bali.

“Wtorek, 13 września 1938. Czas 2:00. Kurs WNW. Wiatr SE 2°B. Zachmurzenie 0. Żagle a.b.c.d.f. (grot, fok, bezan, kliwer, spinaker). Spuszczamy bezan i kliwer.
Czas: 4:45. Kurs NW. Wiatr E 1°B. Zachmurzenie 0. Żagle abcd. Dave obudził mnie – za blisko ladu. Zmiana kursu.
Czas: 7:00. Kurs od godz.6:00 WNW. Wiatr E 2-3°B. Zachmurzenie 0. Żagle a.b.c.d.f. Piękno przy wschodzie słońca – majestatyczne góry – zieloność – dwie żaglówki – widać cypel północny

Czas: 8:00. Bez zmian. Co za jazda! – kołysze, rzuca, trzepie żaglami – palmy kokosowe na wybrzeżu. Dave i Blue zachwyceni.

Czas: 13:30. Kurs WSW. Wiatr E 2°B. Zachmurzenie ¾. Żagiel d. Minięty Bunlulan – zielono – chaty i żaglówki – widać Buleleng”
Dziennik Okrętowy”Zjawy III”

A tam – znowu serdeczne przywitanie i gościnne zaproszenia. Cała, egzotyczna, niezwykle atrakcyjna wyspa do waszej dyspozycji, panowie. A czas? Jaki czas? Na Bali płynie inaczej. Tydzień trwa tutaj pięć dni, miesiąc trzydzieści pięć a rok sześć miesięcy. W dodatku obchodzimy właśnie 40 lecie koronacji Wilhelminy, królowej Holandii. No i wpadli chłopcy w sidła rozrywek, które mogłyby poprzewracać im w głowach, ale dla pewności pozostawili “Zjawę” na dwóch kotwicach i – nim się na dobre rozbawili – dotarł do nich telegram z kotwicowiska: “Silny wiatr od morza… jacht dryfuje.”

1938. EH, RAFA…

Na szczęście nie byli daleko, samochodem gnali naruszając wszelkie zasady ruchu i dotarli na miejsce w momencie gdy Zjawa III wspinała się na piękną rafę koralową.
Trzeba coś powiedzieć o konstrukcji jachtu. Zjawa III była dwumasztowym jolem, którego kamienny balast o wadze trzech ton ułożony był w zęzie. Jacht posiadał full-kil, przez co dno było niemal gładkie – nic więc nie przeszkadzało, żeby łódka wjechała na rafę. Dno jednak zostało poważnie uszkodzone. Kiedy fachowcy z pobliskiej stoczni obejrzeli jacht wiszący na rafie wstępnie wycenili naprawę na 800 guldenów, czyli kwotę wielokrotnie przekraczającą finansowe możliwości chłopaków. Znowu te paskudne pieniądze, a już było tak dobrze.

Zjawa III w stoczni Tanjong Prik po spotkaniu z fatalną rafą. Zdjecie Wł. Wagner

Zjawa III w stoczni Tanjong Prik po spotkaniu z fatalną rafą.
Zdjecie Wł. Wagner

Tymczasem w świat poszły informacje prasowe: “Polsko-austarlijski jacht tonie u wybrzeży Bali”, “SOS z jachtu Zjawa III” itp… Na Bali dotarły interwencje i zapytania z Australii i z Polski. Miejscowi zdejmowali jacht, wzięli go do naprawy, a chłopakami zajęli się polski konsulat i miejscowi skauci. Pokazali im wyspę Bali, czynny wulkan Kavaradte, a przede wszystkim słuchali opowieści Władka o jego rejsie, o jego Zjawach i o Polsce. I słuchał tych opowieści David Walsh, i tak słuchał, że sam zaczął opowiadać o Polsce, do której zmierzał.

Fachowcy ze stoczni stwierdzili, że trzeba wyrzucić kamienny balast z jachtu i zamocować metalowy kil, co zwiększy stateczność jachtu, jego szybkość i będzie to niewiele kosztowało bo szef stoczni jest zachwycony kamieniami, które służyły jako balast a pochodziły z Hondurasu. On bardzo chciał mieć je na tarasie. To znacznie obniżało cenę naprawy. Następnie okazało się, że pracownicy stoczni, zauroczeni faktem, że mogą uczestniczyć w tej niezwykłej “odysei” Wagnera, postanowili zrezygnować z zapłaty. Po dość skomplikowanych wyliczeniach właściciel stoczni wystawił rachunek na kwotę 28 guldenów, ale wobec takiego gestu swojej załogi, postanowił też się dołączyć do rejsu Zjawy III i rachunek per saldo, wynosi zero guldenów. I jak tu nie kochać Holendrów? Tych z wyspy Bali.

Zjawa III z nowym kilem opływała wody wyspy Bali ze stoczniowcami, ze skautami z wyspy Bali oraz z dyplomatami nie tylko z polskiego konsulatu. Jacht z kilem spisywał się znakomicie. Bilans wypadku na rafie był nadzwyczajny: wszyscy byli szczęśliw,i w tym minister spraw zagranicznych w Warszawie, który nakazał wszystkim polskim placówkom dyplomatycznym na trasie jachtu, a szczególnie tym w Kairze, w Algierze i w Londynie, aby udziliły załodze wszelkiej koniecznej pomocy. Rafa nazywała się “Eh Reef”.

1938. DALEJ W OCEAN

Zjawa III z trzema skautami i nowym kilem ruszyła w stronę Jawy. Wszystko układało się wspaniale. Jacht szedł jak nowy. Załoga w doskonałym nastroju. Zapasy kiełbasy wyglądały na niezniszczalne… Słowem – pełnia szczęścia. I tak było aż do cieśniny pomiędzy wyspami Jawą i Sumatrą. Wiatr zmienił kierunek ze wschodniego na południowo-zachodni, lekko wiał prosto z cieśniny, aż siadł. Na trawersie mieli wulkan Krakatau i świadomość pobliskiego cmentarzyska pod wulkaniczną lawą, która w 1883 roku zakryła miasto i jego 35 tysięcy mieszkańców. Było południe i słońce zatrzymało się na jakiś czas nad jachtem. Powietrze było nieruchome, gorąc na pokładzie i pod nim nie do zniesienia. Pożałował Władek, że nie zainstalował motoru na Zjawie III. Tkwili nieruchomo na morzu, kiedy od zachodu, od Oceanu Indyjskiego nadciągnęły czarne ciężkie chmury.

Wtedy ktoś przypomniał, że właśnie zaczyna się pora cyklonów. Być może to właśnie pierwszy z nich. Lunął deszcz. Zdążyli zwinąć żagle, kiedy uderzył wiatr, wściekły, że niewiele może chłopakom napsuć. Za dnia mieli noc. I dużo wody nieustannie przez sześć godzin. I wyjących stu diabłów obdzieranych ze skóry. Nie jest to miłe, wiem, przeżyłem. I jeśli żeglarz wytrzyma to nerwowo, nie wystraszy się i nie zwiariuje, to wreszcie doczeka się, że ni stąd ni z owąd, nagle te wściekłe siły się wyłączają. Nagła cisza powoduje, że bębenki w uszach mało nie pękną. Cisza. Ani wiatru ani chmur. Podobno w tym momencie załogi żaglowców masowo wyskakiwały do wody.

Władek, David i Blue wytrzymali i 27 października 1938 roku o godzinie 01.00 w nocy wyszli z cieśniny Panaitan na Ocean Indyjski.

Piętnaście dni później dotarli do Atolu Diego Garcia w archipelagu Wysp Chacos. Zapisy w Dzienniku Okrętowym smętne jak pogoda: niebo zakrywa niska warstwa chmur, mżawki, a na pobliskim brzegu nie widać ani domów ani ludzi, nic, co by radowało serce. Po drodze mieli kilka sztormów, parę razy postraszył ich niski pułap chmur, ale cyklon nie pojawił się.

Kuchnią kierował Blue, podając zawsze to samo danie, które nazwał “International Soup”. Cóż to takiego? Otóż w zapasach jachtu był ryż, ziemniaki z Jawy, kukurydza z Paragwaju, cebula z Bombaju, curry z Indii, sól z Austaralii a makaron z Włoch. Kolacje były polskie: kiełbasa. Codziennie kiełbasa. Aż się skończyła albo zepsuła i resztki wylądowały za burtą.

1938. LEKCJA JĘZYKA POLSKIEGO

Kapitan Władek uczył Australijczyków sztuki żeglarskiej według podręczników polskich i angielskich. I tu powstał zasadniczy problem językowy. Polskie słownictwo żeglarskie wywodzi się z języków angielskiego, holenderskiego, niemieckiego i Bóg wie jakich jeszcze. Trudno niektóre ze zwrotów żeglarskich przełożyć wprost na polski lub angielski. Wymaga to niezwykłej erudycji i w żaden sposób nie da się tego wytłumaczyć Anglikowi, a cóż dopiero Australijczykowi. Uczył więc ale nie wymagał zapamiętywania nazw lub zwrotów. Uczył pojęć. A tamci dwaj, szczególnie David, wciąż pytali “a jak to jest po polsku”. Władek tłumaczyl, a ten powtarzał i szło im całkiem nieźle. Ale wciąż pytał, taki typ głodomora wiedzy, ciagle chciał wiedzieć więcej. Władek, jak go pamiętamy, był dobrym gawędziarzem. Wciągał rozmową. I wpadł na świetny pomysł. Na jachcie miał powieść “Ogniem i mieczem”, którą ofiarował mu polski konsul na Bali “aby nie zapomniał języka polskiego”. No więc Władek czytał im “Ogniem i mieczem” powoli, po polsku, starannie tłumacząc. Od połowy już nie tłumaczył tylko czytał. Oczywiście powoli.

W kwietniu 2012 roku redaktor tygodnika “Uważam Rze”, Krzysztof Masłoń, dokonał próby odpowiedzi na pytanie: “Jakie książki podsunąłbyś obcokrajowcowi by zrozumiał, co nam w duszy gra.” Pośród dziewięciu wymienił Trylogię Henryka Sienkiewicza. Najwidoczniej Władek o tym wiedzial dużo wcześniej.

16 grudnia 1938 roku rzucili kotwicę w Zatoce Aden. Byli już u wrót Morza Czerwonego, które przekroczyli 31 grudnia. Nazajutrz zaczynał się rok 1939.
Ciag dalszy »

Comments are closed.