1. SZABAT SZALOM

Pielgrzymkę do Izraela szanujące się biuro podróży musi wysłać. Nasze ceni się w miarę przyzwoicie i niedługo, żeby utrzymać je w formie, zaczniemy tam jeździć drugi raz. Pierwszy już chyba wszyscy zaliczyliśmy. No, może parę osób nie. To wyraźni przeciwnicy sankcjonowania status quo, jakim jest istnienie państwa żydowskiego.
Żydów nie lubią, Izraela nie lubią, nie lubią jeszcze syjonizmu, mimo, że nie bardzo wiedzą czym jest. Nie lubią, kiedy się mówi, że Pan Jezus był Żydem i że Żydówką była Jego Matka. Są więc tacy, którzy TAM nigdy nie pojadą. Chociażby z obawy o własne bezpieczeństwo, ponieważ tam ciągle zamachy… no i – Żydzi.

... a jednak do Izraela

… a jednak do Izraela

Ale ja mam inny problem. Do Ziemi Świętej jadę, czy do Izraela?
Pakowałem się, jak zwykle, w ostatniej chwili, poszukiwanie w pamięci co jeszcze muszę zabrać co chwila przerywał mi telefon. Wszyscy w firmie wiedzieli, że nie będzie mnie prawie dwa tygodnie i nikt się tym, poza mną, specjalnie nie przejmował. To było oczywiste, musiałem więc pozostac na mostku kapitańskim do końca. Kiedy na ponowne polecenie stewardessy wyłączyłem w końcu komórkę, zapewne wszyscy w firmie odetchnęli z ulgą. Aż do samolotu dotarło głośne: uff. Moja firma zaczęła funkcjonować beze mnie, a ja zająłem się samolotem. Mówiono mi, że to najbezpieczniejsze linie lotnicze na świecie, ale – nie zawadzało sprawdzić. Nikogo podejrzanego nie zauważylem. Póki co. Za to obok mnie spostrzegłem spokojną, absolutnie wyluzowaną i uśmiechniętą moją żonę. Jak zwykle kompletnie się niczym nie przejmowała. Znaczy – lecimy! – stwierdziłem. Ucieszyła się, że zauważyłem.
Nasza pielgrzymka uformowała się ostatecznie w autobusie na lotnisku Ben Guriona w Tel Avivie. Było nas trzydzieści parę osób, wszyscy Polacy z Toronto, ale poznaliśmy się dopiero w podróży. Towarzystwo mieszane w wieku SMS, czyli – Stan Młodosci Stabilnej (A.Poniedzielski). To znaczy wszystkim chce się jeszcze gdzieś polecieć, coś zobaczyć. Poznać kogoś… To dotyczy kilku pań w wieku SMS, których małżonkowie byli uprzejmi przed odejściem załatwić w miarę dobre ubezpieczenie. Kierowca – Mike, Palestyńczyk, doskonale zna miejsca, do których nas zawiezie i przy nich maleńkie parkingi, na których nasz autokar nie będzie miał prawa się zmieścić, ale się zmieści. „Żyd by nie potrafil” – odpowiedział kiedyś na moje słowa podziwu. Na jego twarzy widziałem ogromną satysfakcję. Zrozumiałem, że mam go podziwiać za to, że wszystko co zrobi, będzie znacznie lepsze niż wzięliby się za to Żydzi. Wiadomo przecież, że na liście kierowców Formuły Pierwszej nie ma ani jednego Żyda.
A Polak jest! Natomiast nie przypominam sobie ilu Palestyńczyków.
Nasza Przewodniczka Małgosia, alfa i omega w historii i teraźniejszości Izraela, wyszła za Żyda, z którym przed szesnastu laty wyemigrowała do Izraela. Jako żona Żyda i obywatelka Izraela, nie jest Żydówką, mimo, że za taką uważa ją nasz kierowca, wyraźnie nią pogardzając.

Żydzi pogardzaja, Arabowie pogardzają, jaki sens tu żyć? Jak widać naszej Małgosi specjalnie to nie przeszkadza, przyzwyczaiła się.

Co ja wiem, w gruncie rzeczy, o tym kraju, o tym Miejscu Miejsc, o tym Święte Świętych? Niewiele. Wiem o trzech przeciwstawiajacych się sobie wzajemnie religiach. O tym, ze każda z nich uważa się za jedyną słuszną, za jedyna która wskazuje pewną droge do zbawienia. Absolutnie odrzuca dwie pozostałe, odbierając im nie tylko szanse na zbawienie, ale jakąkolwiek szansę na dialog. Te trzy monoteistyczne religie, wyznajace wiarę w Jedynego Boga, sa sobie przeciwne, od wieków zwalczają się absolutnie. Żadnego porozumienia, żadnego kompromisu! Jedyną waszą szansą – radzą sobie wzajemnie – jest samolokwidacja. Patrząc z pozycji każdej z nich widać wyraźnie, że nie udało się zniszczyć tamtych dwóch orężem, pogromami, najazdami, prześladowaniami, perswazją ani jakąkolwiek próba unicestwienia ich. Trwają, mają się znakomicie, są w rozwoju i – nadal sobie przeciwne.

Jedna z nich, tu powstała , jest moją religią. Jestem chrześcijaninem, katolikiem. Mam zagwarantowaną drogę do nieba właśnie dlatego. I nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ale nie jestem pewien czy tak samo myślą o mnie stali mieszkańcy Tej Ziemi. Większość raczej nie. Na lotnisku Ben Guriona w Tel Avivie powinien przywitać mnie komunikat: „Witaj Gościu, wyznawco religii chrześcijańskiej, Bóg z Tobą.” Zapomnijcie, przywitają ciebie grzecznie ale nie wylewnie, od poczatku jesteś tutaj intruzem. I masz o tym pamiętać! Pomoże ci w tym kierowca naszego autobusu i spotkany w Jerozolimie Żyd.

Szpetne i do niczego niepotrzebne (foto: Marek Tęczar

Szpetne i do niczego niepotrzebne (foto: Marek Tęczar

Wygodnym, klimatyzowanym autokarem gnaliśmy do Tyberiady. Zmierzchało, gdy po lewej stronie autostrady minęliśmy Górę Tabor i leżący prawie u jej podnóża, Nazaret. To już robiło wrażenie: Nazaret, Góra Tabor. Na wyciągnięcie ręki. Po prawej mijaliśmy miasteczka arabskie należące do Autonomii Palestyńskiej, odgrodzonej od reszty świata olbrzymimi betonowymi ścianami. Świeżo wybudowane, fragmentami nie skończone, szpetne i urągajace poczuciu etyki i estetyki. Są nikomu do niczego niepotrzebne.
Docieramy do jednego z największych zapadlisk na ziemi – depresji Jeziora Galilejskiego zwanego też Morzem Galilejskim, albo Tyberiadzkim. Widok z krawędzi depresji zapiera dech i wzrusza. To co widać to odbite w jeziorze światła Tyberiady i daleko, po drugiej stronie jeziora dlugie linie światel w rejonach stacjonowania wojsk ONZ na wzgórzach Golan, pośród nich -polskich żolnierzy. To co budzi się w sercu, to radość, że patrzę na te same miejsca, na to samo jezioro i te same góry dookoła, na które spogladał Jezus Chrystus, Syn Boży. Chodził tymi dróżkami, siadał na tych kamieniach, które okrywał już cień, a wraz ze zmierzchem narastało moje wzruszenie.
Zamieszkujemy na pierwsze dni naszej pielgrzymki w hotelu na samym brzegu jeziora. Nie sposób zasnąć w tą pierwsza noc. Gadamy. Wyciągam przewodnik, żeby coś wiecej wiedzieć. Ale sąsiedzi wołają do baru na integrację. Czerwone izraelskie wino wprowadzado nieba. Dowiadujemy się, że ten gość, najdłuższy w pielgrzymce, znacznie powyżej dwóch metrów długości, to Marek. A „duchowy opiekun pielgrzymki” ma na imię Sławek i księdzem jest dopiero od pięciu lat. W dodatku Oblatem. W cywilu musiał być niezłym szaławiłą. Niezwykłe jest to, co mówi o sobie, jak doszedł do kapłaństwa, jak wszystko układało mu się na przekór. Jak łobuzował i pozwalał sobie na wiele, jak nie mając konkretnych celów trafił do Kanady i zabłąkany przypadkiem trafił do naszej parafii. I tu go dopadło. Potem był nowicjat, seminarium duchowne i wielka radość bycia kapłanem.
Do na poczekaniu tworzącej się paczki dołączają dwie panie; pełna subtelnego humoru Basia i twarda, bezkompromisowa góralka, Helenka. Za wyłączeniem mojej Miluszki, wszyscy lubimy gadać. Miluszka to moja żona. Pierwsza. Mamy razem gromadę wnuków i niezły dorobek w dzieciach. A ona mówi, że dla mnie najważniejsze są moja praca i moje zainteresowania. Dzieci bocian przyniósł. Proponuje jednak, że jeżeli oczekujemy sprawiedliwej oceny od naszych pań, to proszę tego nie szukać w niniejszym opowiadaniu. Tu zajmiemy się historią Ziemi Świętej. Tutaj też brak jakiejkolwiek dziejowej logiki.

Ciąg dalszy »

Comments are closed.