10. POLSKIE JACHTY NA TRELLIS BAY

2012. Wagner Sailing Rally 2012 BEEF ISLAND

Przelot z Toronto na Tortolę (Beef Island Aeroport) wymaga dwóch przesiadek: pierwsza w dowolnym porcie lotniczym wschodniej części Stanów, a stamtąd lecimy na Puerto Rico, do San Juan, gdzie przesiadamy na mały samolot, który zabiera raptem kilkanaście osób. Lot z San Juan na Tortolę trwa 45 minut i jest spektaklem, który oglądamy z wysokości zaledwie dwóch lub trzech kilometrów: pasiemy oczy widokiem dziesiątków zielonych wysp pośród turkusowej wody. Pogoda jest przeważnie znakomita, widoczność piewrszorzędna więc widoki zapewnione. Lot na Tortolę kończy się na Beef Island, a tam z lotniska do zatoki idziemy raptem dziesięć minut. Droga to właściwie, obsadzona palmami, ulica kończąca się na zatoce. Widok… co tu dużo mówić: jest pięknie. W zatoce, wokół niewielkiej wysepki Bellamy Cay z żeglarską restauracją “The Last Resort” zwykle kotwiczy dwadzieścia-trzydzieści jachtów, które korzystając z pobliskiego lotniska tutaj dokonują wymiany załóg. Na brzegu zatoki zawsze szeroko dla nas otwarta “Cyber Cafe”. Są i inne kawiarenki, sklepy, artystyczne “Aragon Studio”. Kilka pomostów.

Trellis Bay należy do Beef Island, którą od największej wyspy Brytyjskich Wysp Dziewiczych – Tortoli – oddziela dwudziestometrowy przesmyk. Miejsce, gdzie dzisiaj jest lotnisko, służyło do wypasu krów (beef), a nad zatoczką porośniętą chaszczami i drzewami, podobnymi do naszej akacji ale poplątanymi jak mangrowce, stawiano jakieś szopy (trellis) służące pasterzom i rybakom. I jeszcze komuś. Z tych drzew,a raczej z ich gałęzi wcale nie prostych, nieraz nieprawdopodobnie pokręconych ale również niespotykanie mocnych, uzyskiwano materiał do budowy łodzi żaglowych, jedynych swego rodzaju w rejonie Karaibów, żaglówek typu sloop, zwanych “The Tortola Boats”. W 1834 roku wraz z likwidacją na Karaibach niewolnictwa, plantacje cukrowe utraciły racje ekonomiczne. Jedynym tutejszym przemysłem, który mógł podbić Karaiby były łodzie żaglowe z Tortoli.

POMYSŁ – UCZCIĆ WAGNERA

Trellis Bay
Trellis Bay

Wejście do zatoki Trellis Bay nie jest widoczne z daleka, od morza osłonięte jest górą, wyniesioną ponad poziom morza na 735 stóp, osłaniajacą od wschodu całą wyspę Beef i dopiero gdy minęliśmy Sprat Point – północny, nagle otworzył się widok od którego serce omalże nie wyskoczyło mi z piersi: mnóstwo, dziesiątki biało-czerwonych flag i wysoko na wierzchołkach masztów powiewające w wietrze ogromne flagi z orłem na czerwonym tle. Podobnie był udekorowany nasz 44-stopowy Cyclades. Trudno było opanować wzruszenie. I zaskoczenie. W najśmielszych marzeniach spodziewałem się, że na “wagnerowskie” uroczystości przypłynie dwadzieścia jachtów, w porywach – może dwadzieścia pięć. Tymczasem w zatoce łopotało więcej niż trzydzieści bander, a za nami płynęły następne jachty, również pod polską banderą.

Przed godziną miałem radiowy kontakt z “Fryderykiem Chopinem” polskim żaglowcem, którego pierwszy oficer informował, że dotrą do nas za trzy godziny. Zaczynała się kulminacja mojej wielkiej przygody żeglarskiej.

Zacząła się dokladnie dziesięć lat temu, właśnie tutaj, w zatoce Trellis Bay, na maleńkiej wysepce Bellamy Cay, na której stoi dom zbudowany w latach pięćdziesiątych przez Władysława Wagnera. Przypłynęlismy wówczas na jachcie “Gemini” z jego kapitanem Andrzejem Piotrowskim, prezydentem wymyślonej przez niego Karaibskiej Republiki Żeglarskiej. Było nas czterech: nasz kapitan, dwóch moich współzałogantów z “Odyseusza”, w tym Janusz Kwaśnicki, który i tym razem jest ze mną. My trzej byliśmy kandydatami do Republiki i w tej zatoce mieliśmy otrzymać stosowny chrzest. Ale celem Andrzeja była wizyta na wysepce oraz w tym domu, który nosi dość symboliczną nazwę “The Last Resort” i mieści się w nim teraz bardzo nastrojowa żeglarska knajpa. Kapitan Andrzej Piotrowski był ostatnim z polskich żeglarzy, który rozmawiał z Władysławem Wagnerem i stał się niejako depozytariuszem idei jego wielkiego rejsu wokół ziemi w latach 1932 – 39, którego nie zakończył go w Polsce, jak planował, ale w dopiero tutaj, na Trellis Bay gdzie dotarł z żoną Mabel, pod żaglami ” Rubiconu”.

TRELLIS BAY DREAM

 Jacht Rubicon był ich domem od 1948 roku...
Jacht Rubicon był ich domem od 1948 roku…

Gdy do weteranów polskiej armii na Zachodzie dotarły wieści o tym, jak są traktowani przez komunistyczne władze powracający do kraju żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, postanowił nie wracać. W Anglii pozostać też nie mógł, bo tam polska armia nie była już do niczego potrzebna. A jeszcze bardziej – zdemobilizowana. Pewnego razu, a był to rok 1948, został wezwany do konsulatu PRL w Londynie. Przyjął go… porucznik Kiszczak, który nie bawiąć się w długie przemówienia, wyciągnął do Władka kosmatą łapę i zażądał zwrotu paszportu wydanego przez burżuazyjny rząd 1 938 roku. Pamiętacie, kiedy Władek go otrzymał i jakie to było ważne wydarzenie: w Sydney, w przeddzień wyruszeniem w ostatni etap Wielkiego Rejsu, etap do Polski. Władek, wspominając tamten incydent, nie pamiętał dokładnie swojej odpowiedzi, ale był przekonany, że komuniści ją zapamiętali. I nie mylił się.

Wybrał sobie najpiękniejszą angielską dziewczynę Mabel Olpin, córkę koordynatora latarni morskich na szkockim wybrzeżu. Dziewczyna pochodziła z rodziny o morskich tradycjach, co znakomicie tłumaczy ich decyzję: postanowili wyruszyć w swiat. Mabel grała w miejscowym kościele na organach, ale miała za krótkie nóżki i nie zawsze dawała radę pedałować tak wiele, żeby pompa dostarczyła organom wystarczającą ilość powietrza. Władek był zdecydowanie dłuższy i starczało mu kondycji na całe nabożeństwo, którę w kościele pastoralnym trwa znacznie dłużej niż w katolickim, na przyklad trzygodziny. Najwyrażniej nie polubił tego pedałowania. Był przystojnym kawalerem do wzięcia, wciąż jeszcze otoczony sławą wokółziemskiego rejsu i bohaterem mininej wojny. Wystarczyło, żeby Mabel chętnie porzuciła dla niego dom rodzinny i karierę organistki. W tym czasie   Anglia bardzo chętnie pozbawiała się weteranów polskiej armii. Władek wiedział, że w Australii są oczekiwani.

Po drodze, na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, urodziła się Susan. Trellis Bay odkryli przypadkowo, i Władek od razu wiedział, że to jest TO.

“Aby ochronić Zuzanne przed palącymi promieniami słońca i jej butelkę mleka przed skwaszeniem, Władek rozciżgnął między drzewami plandekę. Uważał, że jest to dobre miejsce żebym mogła opiekować się dzieckiem. Po czym ruszył w busz. Słyszałam oddalajacy się świst maczety i bzyczenie najrózniejszym owadów zerwanych nagle z ukrycia gdzie drzemiąc wyczekiwały wieczoru. Czekałam cierpliwie na jego powrót, z odrobiną niepokoju ale i wiarą. Władek był jak w ekstazie. Jego marzenie oTrellis Bay, jego wizja niezwykłej wielkiej mariny z kotwicowiskiem, z domem noclegowym, z klubem żeglarskim, z warsztatami i małą stocznią, że to wszystko uda mu się szybko zrealizować. A ja wiedziałam, nie wiem skąd, że Trellis Bay jest naszym pionierskim przeznaczeniem.

Kontrakt na zakup 10 akrów wybrzeża Trellis Bay podpisaliśmy z firmą Haldane Dais 29 grudnia 1949 roku.”
“Lest I Forget”, Mabel Wagner

Raczej wątpię w to, że grzecznie usiadła tam, wraz z maleńką Zuzanną, pod tą rozgrzaną plandeką. Poznałem Mabel i wiem, że to była charakterna kobieta. Taka jest dziś. O tym pierwszym dniu na Trellis Bay opowiedziała mi nieco mniej romantyczną historię. ” Posadził mnie na jakimś drzewie pod gołym niebem i sam poszedł karczować krzaki, żeby zrobić miejsce pod przyszły dom. Byłam w ciąży, dlatego mu nie pomagałem.” Podziwiając Władka czasami brała go za barbarzyńcę. Jej misja, żeby go trochę ucywilizować, wynikała trochę z tego, że sama pochodziła z Wielkiej Brytani, a Władek – dokładnie nie wiadomo skąd.

W gruncie rzeczy oboje doskonale znieśli te pierwsze lata pionierstwa na Beef Island. Położona blisko Tortoli, największej i dawno już ucywilizowanej wyspy, wysepka Beef stanowła robinsonowski kontrast: była absolutnie dzika, nie było tam śladów żadnej wcześniejszej cywilizacji, a tymczasem pomysł Władka zmierzał do stworzenia tam pełnej industralizacji do obsługi turystów: domów, przystani oraz lotniska, a do niego – dojazdowej drogi oraz promowego połączenia z Tortolą. Przedsięwzięcie było ekscytujace i, zapewne nic by nie wyszło z Władkowych planów, gdyby Mabel ich nie zaakceptowała. Ją również porywał zamysł tworzenia.

Władek, Michael, Mabel i Susan. W głębi widoczna Bellamy Cay  i na niej Clubhouse, dzisiejszy The Last Resort

Władek, Michael, Mabel i Susan. W głębi widoczna Bellamy Cay i na niej Clubhouse, dzisiejszy The Last Resort

Tymczasem w Virgin Islands Maritime Museum w Road Town, stolicy Tortoli, nie znalazłem najmniejszej wzmianki o tym kto zagospodarował Trellis Bay. Staram się więc, żeby gospodarze Muzeum, a własciwie wszyscy mieszkańcy Torotoli mieli tą świadomość.

Wladek, jak go tu nazywano, zbudował pierwsze na Wyspach lotnisko, pierwsze domy z kamienia i cegły, połączenie drogowe pomiędzy wyspami Beef i Tortola, dzięki któremu lotnisko nabrało znaczenia, zorganizował szkołę żęglarską dla amerykańskich skautów, słowem wszystko, co w tym wyspiarskim rejonie miało znaczenie, a dodatkowo dostarczało miejsc pracy. Był znany i lubiany. Do dziś przez starszych ludzi wspominany. Podczas wizyt, które trzeba było tutaj odbyć w ramach przygotowań do uroczystości poznaliśmy prawie dziewiędziesięcioletniego Obela Penn, czarnoskórego przyjaciela, który był Władka wspólnikiem w jachtowej stoczni, którą tu razem zbudowali.

Na Beef Island mieszkał wraz z rodziną do czasu, aż trzeba było zadbać o przyszłość dorastających dzieci, córkę Suzan i syna Michaela. Wyjechali najpierw na Puerto Rico, a po latach do Stanów. Ale “po drodze” realizowały się kolejne wielkie projekty Władysława Wagnera.

” Nie wolno nigdy mówić: ja nie mogę tego zrobić.”
Władysław Wagner

Trellis Bay - obraz Mabel Wagner. Mabel namalowała wiele pięknych obrazów o temtyce morskiej, wiele z nich zdobi dzis ich dom w Winter Park

Trellis Bay – obraz Mabel Wagner. Mabel namalowała wiele pięknych obrazów o temtyce morskiej, wiele z nich zdobi dzis ich dom w Winter Park

NASZE PRZYGOTOWANIA

Pomysł upamiętnienia miejsca poprzez wbudowanie tablicy pamiątkowej na Bellamy Cay rozwijał się przez kilka lat, a realnych kształtów nabrał przed półtora rokiem. W lutym ubiegłego roku został powołany trzyosobowy komitet organizacyjny w składzie: Jerzy Knabe – komandor Yacht Club of Poland w Londynie, Andrzej Piotrowski – prezydent Karaibskiej Republiki Żeglarskiej i Zbigniew Turkiewicz. Po kilku miesiącach komitet został powiększony o trzech komandorów polonijnych klubów żeglarskich: torontońskiego “Białego Żagla” – Józefa Aleksandrowicza (Alexa) i nowojorskiego – Janusza Kędzierskiego oraz Komandora Polish Yachting Association of North Ameryka, Krzysztofa Kamińskiego. Podział obowiązków wynikał z możliwości i predyspozycji. Komandorem uroczystości, czyli planowanego Zlotu został Jerzy Knabe, Andrzej Piotrowski miał zająć się stroną publikacji i popularyzacji przedsięwzięcia, Janusz Kędzierski zajął się pamiątkową tablicą, Alex – organizacją Zlotu, a Krzysiek Kamiński podjął się rzeczy z żeglarskiego punktu widzenia -największej: przyprowadzeniem 47-stopowego, regatowego jachtu “Husaria” z San Francisko na BVI. Mnie przypadła rola zorganizowania i dopilnowania dziesiątków detali związanych z przygotowaniami do wydarzenia. Najważniejszym było wybudowanie postumentu pod płytę oraz masztu do wciągniecia flag. Ale także ustalenie listy gości, opracowanie, wydrukowanie i dostarczenie zaproszeń dla miejscowych VIP-ów, przygotowanie hymnów, flag, nagłośnienie uroczystości, imprez towarzyszących, a więc szczegółowego programu. Trzeba też było polecieć tam wcześniej, poznać ludzi, poustalać detale. Dziesiątki telefonów, e-maile…

Tablica pamiątkowa płynęła wraz z jej fundatorem, Januszem Kędzierskim na “Husarii”.
Alex przygotowywał prawie dwustuosobową ekipę żeglarzy z Toronto i okolicy; trzeba było wyczarterować dla nich wszystkich siedemnaście jachtów, zaprojektować i zamówić jednakowe koszulki, oflagowanie jachtów. Wszystko wymagało czasu i ogromnego zaangażowania.

Andrzej Piotrowski przygotowywał broszurkę o Wagnerze i o uroczystości, Karaibską Republikę Żeglarską do udziału, a ponadto – był w załodze “Husarii” od San Francisco aż do Kanału Panamskiego.

Jurek Knabe starał się to wszystko koordynować a jednocześnie zabiegał o udział polskich organizacji żeglarskich (Polski Związek Żeglarski, Bractwo Wybrzeża, Yacht Club of Poland) oraz polskiego żaglowca “Fryderyk Chopin”. Próbował też, niestety bez sukcesu, przekonać polskie władze państwowe do jakiegokolwiek, chociażby symbolicznego, udziału w uroczystości. Udział potwierdził jedynie polski żaglowiec.
Na początku grudnia ubiegłego roku, podczas kolejnej wizyty na Wyspach, ustaliliśmy (Alex i ja) z miejscowymi autorytetami – wydawało się – wszystkie detale dotyczące naszego Zlotu. Od tego momentu zaczęły się ostre przygotowania. Najtrudniej było ustalić ceny usług budowlanych oraz koszty poszczególnych imprez w “The Last Resort” i na brzegu zatoki przy “Cyber Cafe”. Nie wiedzieliśmy ile jachtów przypłynie, ilu polskich, czy też polonijnych żeglarzy weźmie w udział naszym Zlocie, którego nazwę ustaliliśmy bodajże we wrześniu: “Wagner Sailing Rally 2012”.

PRZEDDZIEŃ UROCZYSTOŚCI

Wagner posterI oto ten dzień, 20 stycznia 2012. Wczesne popołudnie. Wpływamy do zatoki i mam duszę na ramieniu. Czy to się uda? Czy wszystko przemyślałem. Czy nie będzie jakiejś nawalanki ze strony gospodarzy? No i z naszej strony. Z niepokojem patrzę na wysepkę, usiłuję wypatrzyć maszt i postument. Przez lornetkę widzę dwóch ludzi kręcących się w miejscu, gdzie powinien stać maszt oraz postument. I niczego tam nie widzę poza tymi dwoma ludźmi. Nie pozostaje mi nic innego, niż zachować zimną krew.

Rozglądam się po zatoce aby “napaść oczy” tą niezliczoną ilością polskich flag, próbuję je policzyć i nagle – radość ogromna: “Husaria” dotarła na czas. Jeszcze przed kilkoma godzinami słyszałem głos Tośka Kantora jak rozpaczliwe wywoływał “Husarię” przez radio; wydawało się, że są jeszcze daleko, że mogą nie zdążyć. Na pokładzie widzę znajome sylwetki Krzyśka, któremu rejs, choć długi i ciężki – nie odebrał ani kilograma wagi i humoru. Podziw budzi ten niezwykły, liczący ponad sześć tysięcy mil morskich, rejs, imponują mi szczególnie ci dwaj: Krzysiek – kapitan, właściciel i pomysłodawca całego rejsu z San Francisko na BVI oraz Janusz Kędzierski, po którym też zmęczenia nie widać, a jedynie radość na gębie. Po drodze dwukrotnie zmieniły się załogi, ale oni obaj byli cały czas.
Widzę załogi z “Białego Żagla”, kilku żeglarzy z hamiltońskiego klubu “Zawisza Czarny”, znajome twarze żeglarzy, z którymi od lat spotykam się na Georgian Bay i na naszym jeziorze ontaryjskim. Kotwice rzuca “Kedyw” z Nowego Yarku i niedaleko katamaran “Santa Maria” ze Szczecina. Coraz nas wiecej.
Wraz z moim wnukiem Maćkiem, członkiem naszej załog,i wskakuję do dinghi i płyniemy do biura “WSR 2012”, które mieści się w Guest House na południowym brzegu zatoki. Z daleka widoczna flaga polska wskazuje, że biuro funkcjonuje. Jurek Knabe od soboty 14 stycznia prowadzi tutaj rejstrację polskich załóg.

Jest i Aleks (Józek Aleksandrowicz), przybył to dwa dni wcześniej i, jak mówi, “pilnuje spraw, jest dobrze”; od razu ustalamy czym mam się zająć: wiadomo dopilnować wszystkiego na wyspie, gdzie będzie główna ceremonia. Przy rejestracji spotykam przyjaciół sprzed lat: Jacka Sołtysa – przypłynął z Baltimore, od lat uczestniczy w organizacji żeglarskich spotkań na Wschodnim Wybrzeżu “Polonia Randevous”, oraz Andrzeja Gruszkę, past-komadora polonijnego nowojorskiego klubu żeglarskiego. To z nim, między innymi, przed 15 laty zakładaliśmy Polish Yachting Association of North America (PYANA). Pojawia się Krzysiek Sierant, przyplynął również z Nowego Jorku, jest od conajmniej piętnastu lat redaktorem znakomitego pisma polonijnego “Żeglarz”, które rozpoczęło właśnie druk mojej opowieści o Władysławie Wagnerze. Tuż przed wyjazdem na BVI odebrałem z drukarni “Nova Printing” angielską wersję mojej opowieści, mam więc teraz okazję wręczać broszurki z dedykacją dawnym moim żeglarskim kolegom.

Ruszam na Bellamy Cay. Przy miejscu na pomnik pracuje Jeff z pomocnikiem. Znamy się od miesiąca, jest pracownikiem “The Last Resort”, muzykiem, barmanem, prawą ręką Bena. Jest i Ben. I jeszcze dwóch chłopaków z muzycznego zespołu. Budują postument. Właściwie już skończyli, baza pod maszt jest gotowa od dwóch dni, ławki będą gotowe jutro. Mam się nie martwić, wszystko będzie na czas. Gdzie maszt? Tam, za domem. Rzeczywiście jest. Typowy jachtowy maszt, z salingiem i linkami flagowymi. Jutro stanie na swoim miejscu, dziś beton jest za świeży. Uśmiechnięci, życzliwi i absolutnie spokojni. Żaden z nich nie ma zegarka. To tylko ja patrzę na zegarek bez przerwy, taki mój kanadyjski zwyczaj. Będę tu jutro o siódmej rano, mówię. Po co? Zdążymy.

Nie mam wyboru, wracam na jacht.

I nagle przed moimi oczami wyrasta jeden z najpiękniejszych polskich żaglowców, płynie w poprzek zatoki w poszukiwaniu miejsca do zakotwiczenia. Gnamy naszą dinghi na powitanie. Fala jest spora, dinghi niskie i nim doplywamy do żaglowca portki mamy mokre na wylot. Podpływamy do prawej burty i widzę, że cała 46-sobowa załoga stoi przy relingu jak zahipnotyzowana, dopiero z bliska widzę, że oni… płaczą. Może nie wszyscy, ale większość. Odwracam się w stronę zatoki tam, gdzie patrzą. Podniósł się wiatr i na wszystkich jachtach w zatoce, jakby na powitanie polskiego żaglowca, wyraźnie i mocno załopotały Orły i białoczerwone flagi. Dziesiątki, a może setki. Pięć tysięcy kilomterów od Polski witały “Fryderyka Chopina”.

WAGNER SALING RALLY 2012 – PIERWSZY DZIEŃ

Oczywiście, że byłem tam o siódmej rano. Cała kelnersko-muzyczno-barowa ekipa “The Last Resort” szlifowała drewniane siedziska ławek. Wcale się mną ani moim zegarkiem nie przejmowali. Skończyli o jedenastej. Dotarł Andrzej Piotrowski i z ekipą żeglarzy pomógł postawić maszt. Mimo, że otwory na kotwy nie pasowały, udało się. W południe polakierowali ławki. Od dziesiątej szukali odtwarzacza CD, znaleźli, odkurzony – zadziałał. Głośniki, kable, wzmacniacze. O wpół do pierwszej puszczam polskie pieśni patriotyczne. Do pomostu Bellamy Cay podpływają dziesiątki dinghi. Eleganckie żeglarskie garnitury: białe spodnie, granatowe dwurzędowe marynarki z emblematami klubów, białe koszule, krawaty… Harcerze z Nowego Jorku w mundurach. Staropolskie ubiory Bractwa Wybrzeża i paradne Karaibskiej Republiki Żeglarskiej. Większość w okazyjnych koszulkach z logo “Wagner Sailing Rally 2012”.

Uroczystosci Na Bellamy Cay 2012

Około godziny pierwszej do pomostu podpływa łódź wiosłowa z marynarzami, którzy delikatnie przenoszą tablicę, montują ją na postumencie i zakrywają biało-czerwoną flagą. Czekamy na gości.

Janusz Kędzierski sprawdza obecność. Ilu nas jest?

– Z Nowego Jorku?! – Głośne potwierdzenia, są!
– Z Chicago?! – Mniej głośne, ale słychać.
– Z Toronto?! – Dachówki spadają z Last Resort.
– Z Polski?! – Ooo! Też głośno.

Gości honorowych przywożą na wysepkę łodzie “The Last Resort”. Jurek Knabe, Komandor “Wagner Sailing Rally 2012” wita honorowych gości i nas wszystkich. Na maszt, jako pierwsza, wyjeżdża biało-czerwona flaga państwowa. Nad Trellis Bay rozlega się polski hymn.

” Jeszcze Polska nie zginęła…”

usłyszał Władek nad swoim domem na Bellamy Cay.

Był z nami, czułem to…

Na maszt wyjeżdża flaga Brytyjskich Wysp Dziewiczych, rozlega się hymn “Boże chroń krolową…”

PIERWSZY LIST MABEL WAGNER

Przesyłam moje najgorętsze pozdrowienia dla wszystkich żeglarzy Polski i do wszystkich Polaków. Jestem bardzo poruszona poprzez Wasze starania aby uhonorować mojego męża Władysława Wagnera w Trellis Bay na Wagner Sailing Rally. Był człowiekiem olbrzymiej dumy Polskiej, i byłby wzruszony Waszym zainteresowaniem, entuzjazmem i respektem jaki wyraziliście podczas tego świeta. Był młodym harcerzem morskim, który w 1932 roku odpłynął z dla swojego ukochanego kraju, i któremu powrót do ojczyzny był przerwany Drugą Wojną Swiatową. Wyobraźcie sobie, jeśli możecie, śmiała Zjawa III odpływa z południowo-wschodniego zakątka Anglii, oczekuje aby wiatr wypełnił jej żagle. W zawodach z czasem chce dokończyć ostatni etap wyprawy i dopłynać z powrotem do Polski z Władysławem Wagnerem. Niestety nie tak miało być. Zjawa III została zawrócona z powrotem do Anglii poprzez nakaz Brytyjskiej Admiralicji. Wyobraźcie sobie rownież zawód, niedowierzanie i konsternację, że ta siedmioletnia podróż pod Polska banderą mogła się skończyć w taki sposób. To był przeraźliwy smutek, który pozostał z Władkiem przez resztę jego życia. Ta podroż potwierdziła, że była niekończącym się cyklem niepowodzeń i trudności do pokonania. Ale kapitan Wagner – jak był znanym pośród żeglarzy – był człowiekiem lepionym z innej gliny niż wiekszość z nas. Troche nieśmiały i czuły pod wieloma względami, również posiadał olbrzymią energię, ambicje, determinację i dalekowzroczność. Miał rownież talet do sprawiania cudów w najtrudniejszych  sytuacjach. W świetle jego zdolności, nie było nic czego nie mógł naprawić. Nigdy się nie poddawał. Było to widoczne nie tylko na oceanach, które przemierzał  Zjawą I, Zjawą II, Zjawą III, lecz rownież na lądzie, tuta,  w Trellis Bay. Z niewielką iloscią pieniędzy, na nierozwiniętej wyspie, gdzieś na środku morza, on pokonał trudności i krok po kroku stworzył tu raj na ziemi. Oczywiście nie można zapomnieć o ludziach z Tortoli, którzy przyszli mu z pomoca.

Z mojej strony zawsze zapamietam jego słowa, “Nie trzeba nigdy mówić „ja nie mogę tego zrobić.” Efekt tego wszystkiego, co zrobiliśmy w Trellis Bay nie jest dzisiaj w pełni widoczny. Nasz dom “Tamarind”, torowisko slipu stoczni i marina zostały rozebrane kiedy trzeba było udostępnić miejsce na rozbudowę lotniska, które zbudował kapitan Wagner. Decyzja aby opuścić wyspę w 1958 roku była podjęta z paru powodów, łącznie ze zdrowotnymi.

Poźniej, kiedy kapitan Wagner przeżyl wylew i był mniej sprawny, starałam się jemu ułatwić życie poprzez opublikowanie jego książki po angielsku “By the Sun and Stars”. W ten sposób mógł przeżyć jeszcze raz swoją wielką przygodę. Kiedy rak uderzyl po raz ostatni, Władek umarl po cichu zaledwie dwa dni przed swoimi 80-tymi urodzinami. Wraz z jego dziećmi, Suzanna i Michael, zdecydowaliśmy, że zasłużył na nadzwyczajne pożegnanie. Zwykłe, bezosobowe urny, które nam pokazali po prostu nie zaslugiwały na naszego Kapitana. W prawdziwie Wagnerowym stylu zaimprowizowaliśmy. Malutki stolek, który Władek dla mnie zrobił wiele lat temu okazał się teraz bardzo przydatny. Był zrobiony z drewna tekowego ocalonego ze Zjawy III; teraz okazał się najważniejszą rzeczą w pogrzebie. Michael rozłożył stołek na cześci, i stworzył z niego przepiękną wylakierowaną urnę – “Zjawa III Urn” na prochy swojego ojca. To było jedyny sposób, aby Władek się znów połączył ze Zjawą III, spoczął w pokoju w pewnym sensie w jej ścianach, kończąc tak swoją wielką podróż. To była ostatnia rzecz jaką mogliśmy zrobić dla naszego Kapitana. To również pomogło nam w zaakceptowaniu jego śmierci. W tej urnie „Zjawa III Urn” wysłalismy naszego Zeglarza z powrotem do Ojczyzny. Władek Wagner był wspaniałym czlowiekiem i z ogromną radością przesyłam podziękowanie za honor, którym był obdarowany przez Was. W tej chwili ja, Michael i Suzanna nie jesteśmy w stanie polecieć na Beef Island, ale będziemy z Wami duszą i myślami. Życzeniem mojego męża było, aby nigdy wiecej sztormy wojny nie naruszały Polski, tego odważnego kraju. Wszystkim polskim żeglarzom powiedziałby: “Płyńcie odważnie w dal, i aby dobre wiatry na zawsze napełniały Wasze żagle.”

Z podziekowaniem i życzeniami pomyślności,

Mabel Wagner

 

TABLICA NA BELLAMY CAY

Spikerem uroczystości jest Aleks i doskonale radzi sobie w polsko-angielskiej mieszance językowej, nie sposób inaczej jesteśmy na brytyjskim terytorium. Na tablicy również informacje w obu językach:

Władek Wagner
1912 – 1992
Pierwszy Polak, który opłnął świat w latach 1932 – 1939.
Po wojnie zamieszkał przy Trellis Bay nie chcąc wracać
do Polski Opanowanej przez komunistów
Pamięć o Nim żyje tutaj i w Ojczyżnie
2012 Żeglarze

Fundatorem tablicy był Janusz Kędzierski, Komandor Polish Yacht Club New York. Dopilnował jej wykonani i osobiscie dostarczył dozierając na uroczystości jako załogant i I oficer jachtu “Husaria”.

Jeszcze w czasie przygotowań, kiedy na internetowym forum trwała dyskusja o treści tablicy, pojawiały sie głosy przeciw tej formule, że to z powodu komunistycznej okupacji Wagner do Polski nie powrócił. “Po co o tym pisać? Kogo to dziś obchodzi? Nie wrócił to nie wrócił, my też wyjechaliśmy i nie wracamy.”, i temu podobny ględzenie. Na kilka dni przed uroczystościami na BVI poproszono mnie o telefon do biura Gubernatora BVI. Uprzejma pani z tamtej strony zapytała mnie, w imieniu Gubernatora wysp, kogo spodziewamy się na uroczystości spośród polskich oficjeli. …

KOKTAJL NA “CHOPINIE”

STS “Fryderyka Chopina” z Polski na Karaiby przyprowadził kapitan Tadeusz Ostrowski, chłopak trzydziestoparoletni, a już doświadczony. Stałą załogę stanowili młodzi, może dwudziestoletni żeglarze, wspomagani przez żeglarzy goszczacych w rejsie od Londynu na Karaiby. W różnym wieku i z różnym doświadczeniem. Pośród nich kilku polonijnych żeglarzy, którzy dosiedli na Martynice.

Coctail na żaglowcu zwiazany jest z ceremoniałem. Najpierw byli podejmowani oficjalni goście WSR2012 i podejmował ich osobiście Kapitan, a następnie, gdy do burty Chopina zaczęły podpływać dinghi z załogami jachtów, uczestników WSR, na żaglowcu wciąż podawano wino i przekąski, można było zwiedzać cały żaglowiec, niemal od zęzy aż do topu masztów (na szczęście nie wszyscy mieli na to ochotę). Problemem dla wielu była sznurowa drabinka zwisająca z wysokiej burty żaglowca, łącząca pokład z rozhuśtaną falami lódeczką, różnie się też ta przygoda kończyła. Nie plotkując zbyt wiele – było na co popatrzeć. Oj, będzie tematów…
Do saloniku na lampkę wina zaprosza Piotr Kulczycki, Prezes zarządu “3oceans Sp. z o.o.” (właściciela żaglowca).

CYBER CAFE PARTY

“Welcome to the Wladek Wagner Memorial Party” – ogłaszał Jeremy Wright, właściciel “Cyber Café”
zawsze otwartej na wszystkie strony świata kawiarenki, leżącej na samym brzegu Trellis Bay. Jeremy jest Anglikiem, pewnie trochę nietypowym, bo jest zawsze radosny, otwarty na oścież jak jego kawiarenka, z sercem na dłoni. Od początku we wszystkim nam pomagał, organizował dla nas kontakty, angażował się w rozmowy, podpowiadał, radził i częstował świetnymi drinkami . Sąsiadem “Cyber Cafe” na brzegu Trellis Bay jest “Aragon Studio”, pracownia sztuki praktycznej, metaloplastyki, malarstwa i wszelakich pamiątek w bardzo dobrym guście. Placyk pomiędzy “Cyber Cafe” i “Aragon Studio” doskonale nadaje się na duże party i zapewne często do tego służy. Na placyku oraz w wodzie umieszczono, sporządzone przez “Aragon Studio”, dwumetrowej średnicy kule z metaloplastyki, obrazujaca tancerzy, wnętrze jest puste i służy jako wielkie ogniskowe palenisko. Proszę o odrobinę wyobraźni (tych, którzy tam z nami nie byli): karaibska muzyka na żywo, ogień płonacy w kulach, kolorowo wystrojeni doskonali tancerze na szczudłach (tańce karaibskich duchów), noc, ciepło, w zatoce widać swiatła jachtów… i my, tańczący, gadający, drinkujacy, rozbawieni. Do tego świetna kuchnia i …tak do rana.

Do rana w Cyber Cafe
Do rana w Cyber Cafe

WAGNER SAILING RALLY 2012 – DRUGI DZIEŃ
ŻEGLARSKA MSZA

Polski ksiądz, O. Andrzej Szorc, redemptorysta przypłynął do nas promem z wyspy St.Croix. Jest jednym z czterech lub pięciu polskich misjonarzy w basenie Morza Karaibskiego i było to dla niego wielkie wyróżnienie i szczęście, że to właśnie jemu przypadło celebrowanie eucharystii dla polskich żeglarzy na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, w miejscu jakże odległym od Polski a jakże z Polską związanym.

Co by się stało, gdyby tej mszy nie było? Nic by się nie stało. Może nawet byłoby łatwiej. Można było przedłużyć party w “Cyber Cafe”, wziąć jednego drinka więcej bez obawy, że rano nie pozwoli nam wstać na czas. A tak – tylko kłopot. Trzeba było przygotować ołtarz i pozbierać krzesła po całym post-partowym placu. Trzeba było zadbać o księdza, żeby miał gdzie spać i co jeść, zwrócić mu za bilet, odwieźć na prom. I – jeszcze trzeba było uczestniczyć. Msza była dla nas, dla żeglarzy, w intencji Władysława Wagnera i nas, nadal żeglujacych, naszych rodzin, jachtów. W Kościele był to jeszcze czas Bożonarodzeniowy więc śpiewaliśmy kolędy z akordeonowym akompaniamentem.
Obawiałem się o frekwencję, czasy są takie…niekościelne.

Ostatnie msze żeglarskie były na Giants Tomb Island na Gergian Bay chyba dwukrotnia, gdy Biały Żagiel rozpoczynał sezon żeglarski. A przedtem na zlotach żeglarskich w moim dawnym klubie “Zawisza Czarny”. Upadły te tradycje, stały się niemodne, niepotrzebne. Jeszcze tu i ówdzie zdarza się, jak w moim klubie (Port Credit Yacht Club w Mississauga), że coroczne uroczyste otwarcie sezonu zaczyna się od odprawionego przez katolickiego księdza Błogosławieństwa Floty -The Blessing of the Fleet.

Modlitwa żeglarska
Modlitwa żeglarska

Tym razem Msza Św.Żeglarska weszła do programu z decyzji naszej, torontońskiej. Dla Magdy Siemiginowskiej i Marciana Oleksiuka, oboje z “Białego Żagla”, było oczywiste, że skoro i tak w niedzielę trzeba iść do kościoła, to tym razem jest to absolutnie konieczne, żeby to była Msza Żeglarska, i to własnie tam, pod palmami, na samym brzeguTrellis Bay, z tymi wszystkimi organizacyjnymi klopotami, z dziesiątkami jachtów w tle i ze specjalną żeglarską modlitwą:

“Boże, w którego szczerze wierzę, weż mnie w swoja opiekę i ochronę wraz ze wszystkimi, ktorzy przemierzają morza na statkach. Spraw, abym był mądry i sumienny w wykonywaniu swoich obowiazków, roztropny w postepowaniu, szybki w decydowaniu i odwazny w momentach ciężkich. Ochroń mnie przed niebezpieczeństwami grożącymi mojej duszy, a zwłaszcza osłabieniem wiary, zapomnieniem Twoich przykazań i zniechęceniem, odbierajacym życiową odwagę. Naucz mnie szukać i znajdowc Ciebie w morskim żywiole, w pięknie świata, a zwłaszcza w swoim sercu i w każdym człowieku. Kiedy jestem daleko od domu i tych, których kocham, daleko od Ojczyzny, pomóż Panie, gdziekolwiek będę i nie opuść w potrzebie. Weź w swoja opiekę mych najbliższych, od których jestem oddalony wiele dni i miesiecy. Spraw abym był zawsze wierny i abo oni byli mi również wierni. Daj, aby mój powrót do domu był radościa dla wszystkich.”
Modlitwnik dla marynarzy, Biblioteczka “Stella Maris” Nr 3

PARADA POLSKICH JACHTÓW

Bryg “Fryderyk Chopin” rzucił kotwicę na zewnątrz zatoki.

Oczywistym było, że kolumna jachtów uformuuje się za “Husarią”. Z zatoki wypływaliśmy obok siebie, za sobą, w większości jachty udekorowane w gali banderowej, całe załogi na pokladzie, wszędzie radośc i zdumienie kiedy zobaczyliśmy, że ten sznurek polskich jachtów ma ponad kilometr długości: gdy pierwsze jachty opływały “Chopina”, ostatnie jeszcze z zatoki nie wyplynęły. Na STS “Fryderyk Chopin” też było świątecznie w gali banderowej i z całą załogą na burtach witał każdy jacht rykiem syreny i flagowym salutem. Machamy do siebie, krzyczymy, wszyscy wzruszeni, bo nie sposób oprzeć się wrażeniu, ze dzieje się coś niezwykłego: tak daleko od Kraju tak wielkie żeglarskie świętowanie.

Parada Polskich Jachtow
Parada Polskich Jachtow

Gdy wszystkie nasze jachty opłynęły “Chopina”, wszystkie dekoracje na brygu zjechały w dół a w miejsce wielkiej flagi polskiej na flagsztoku pojawiła się polska bandera, potrójny ryk syreny pokładowej zakończył udział w paradzie, kotwica poszła w górę i powoli zaczęły wyjeżdżać pierwsze żagle, kliwry, najmniejsze spośród tych, które niebawem wypełnią obraz żaglowca. To juz było pożegnanie.

“Fryderyk Chopin” nabierał rozpędu, goniliśmy go może przez kwadrans, jeszcze raz usłyszeliśmy syrenę i – oni popłynęli do domu, a my spowrotem na naszą Trellis Bay.

Żal sie rozstać
Żal sie rozstać

POLSKIE BVI

Rozsypały się nasze jachty po BVI i przez następnych kilka dni, gdy wieczorami żeglarze prowadzili swe jachty w zacisze zatok, wszędzie pojawiały się biało-czerwone bandery i biale orły. Zmieniliśmy nazwę terytorium: zamiast Brytyjskie, teraz były Polskie Wyspy Dziewicze.

Władek wprowadził jacht “Rubikon” do zatoki Trellis, gdy była otoczona chaszczami, resztkami jakichś szałasów, ale na pewno jej widok i położenie zachęciły go, by tu rzucić kotwicę na ładnych parę lat. Co go tu zatrzymało? Czy może oczami wyobraźni mógł usłyszeć hymn polski odegrany tutaj na jego cześć 63 lata później?
Ciag dalszy »

Comments are closed.