KSIĘGA PIERWSZA. Część IX – Nad rzeką Arga

Zubiri – Pamplona                        

Trzeci dzień wędrówki wiedzie brzegiem Rzeki Arga, czasami tak blisko, że słychać jej szum gdy spada gwałtownie pośród kamieni; szukam wtedy pośród drzew obiecanego przez Coelho wodospadu, ale nie ma go tu, może spotkam go na jakiejś  innej rzece. Czasami  oddalamy się od siebie, ale na krótko. Rzeka Arga jest bardzo charakterystycznym  fragmentem Camino, będzie mi towarzyszyć jeszcze przez dwa dni, dzisiaj do Pamplony.

 

01                                                                        Brzegami Rzeki Arga

 

Nie przeżywam już takich emocji, jak na początku, czuje się coraz lepiej w marszu, męczy mnie jedynie plecak, w którym  dźwigam zbyt wiele wszystkiego i nie umiem się tego pozbyć.

Od wczoraj mam  już  moją własna modlitwę, tu ułożoną.

Dobry Boże, przyjmij to wszystko czym zarządzam w dzisiejszym dniu mojej pielgrzymki. Moją drogę, moją wytrwałość i moje słabości wraz ze zmęczeniem.  Mój kolejny dzień z plecakiem na ramionach i z odpoczynkiem na przydrożnym kamieniu. Przyjmij podziękowanie za krajobrazy i wszystkie na trasie znaki historii. Wierzę, że wspomagasz mnie gdy brakuje mi sił i zachęcasz, abym nie ustawał. Dziękuję za to, że dajesz mi wgląd do wewnętrznego królestwa ducha, które jest wokoło. Pozwalasz mi widzieć coś, czego na ogół nie dostrzegam, na co zwykle brakuje mi czasu.  Dziękuję Ci za to, Dobry Boże, że nie muszę się śpieszyć, nie muszę zerkać na zegarek, i że właściwie nic nie muszę. I za to, że mam wreszcie szansę usłyszeć szum rzeki, zobaczyć piękne mosty, bramy wjazdowe do miasteczek, podziwiać tysiącletnie kościoły i usłyszeć  dźwięk dzwonów wieszczących czas sjesty w południową porę. No i za tą polną drogę widoczną aż  po horyzont, na której – jak ciemne kamyki – widzę idących innych pielgrzymów.

Wciąż jeszcze nie dowierzam, jak nierealny wydaje mi się ten czas. Ten tutaj. Tu i teraz. Najwyraźniej wymieszany z jakimś innym. Myśli same komponują obraz, zdarzenie albo – jak dziś –  postacie tych wszystkich, którzy nie wiedzą, że ich ze sobą zabieram. Ci wszyscy Jackowie, Jakubowie, Tomkowie, Arkowie i Beaty, wszyscy prześmiewcy,  którym ani moja pielgrzymka, ani modlitwa za nich nie jest do niczego potrzebna. Wcale o nią by  nie prosili, gdybym o to zapytał. Może raczej żebym dał im spokój. Niczego od nikogo nie potrzebują.

Dopakuj proszę do swojego plecaczka intencji Wojtka; to żeglarz o strasznie pokręconym życiu i bardzo dobrym sercu.  Twój mail otworzyłam w takim momencie, że było dla mnie jasne, że to Jego właśnie mam Ci na tę drogę zapakować…

Nie on sam ale ktoś inny poprosił.

Są już gotowi do pomocy Antoni, Franciszek, Józef i Stanisław. Wojtek dołącza do nas. Bierzemy jego pogmatwane życie i w tym momencie dołącza różaniec od Ojca Pio.

***

E-mail z trzeciego dnia:

Mam naprawdę dobry nastrój. Nie spodziewałem się spacerowych tras, ale dobrze je znoszę. Jest się czym cieszyć bo widoki mam cudowne. A samotność nie jest ciężarem. Nie przypuszczałem, że może być tak pełna. I tak ciekawa. W tej samotności wcale nie jestem sam; to jest niesłychane, ale stale ze mną jest ktoś z Was, moi najbliżsi, przyjaciele, sprawy… Nareszcie mam dla Was czas.

I odpowiedź od Oli:

Czas dla nas zawsze umiałeś znaleźć. I dla rodziny i dla przyjaciół. Może wreszcie masz SWÓJ czas dla nas 🙂 <3<3<3

 No to mam teraz SWÓJ czas  wpleciony w  Camino.  Wszystko to razem staje się tak wielowymiarowe, że ani to opisać, ani opowiedzieć…  Widać jest to możliwe, że czasy się mieszają. Inne przestrzenie: ta – tutaj i jeszcze jakaś. Wydarzenia z wczoraj albo sprzed lat,  o których już zapomniałem. Albo te, o których nie mogłem wiedzieć.

A może mi się tylko tak wydaje?

Dziękuję za to, że  dajesz mi wgląd do wewnętrznego królestwa ducha, które jest wokoło. Pozwalasz mi widzieć coś, czego na ogół nie dostrzegam

I nie rozumiem.

LARRASOANA

Legenda miasteczka głosi, że czasy bandytów na Jakubowej Trasie zakończyły się definitywnie w XIII wieku, gdy powstał ten most – jakby na przekór logice: nie było mostu – napadali. Jest most i od razu zrobiło się bezpiecznie.

Miasteczko rozwinęło się wokół dwóch szpitali dla pielgrzymów oraz monastyru z noclegownią. Stało się częścią Jakubowego Szlaku i zagrożenie zniknęło. Skoro nie było już trudno napaść na miasteczko, to po co. Jak w życiu. Nie umiem oprzeć się refleksji, że tak samo jest z kobietami, ciekawsze  gdy trzeba je zdobywać w trudzie, bez trudu – nie warto. Zawsze tak było.

                                               02                                                                 Puente de los Bandidos, Larrasoana

IROTZ

Trasa Camino wiedzie przez Irotz,  górzystą krainę rzek, jezior, pięknych widoków i tras rowerowych. Wszędzie tu pięknie, ale w niektórych miejscach jeszcze bardziej. Fantazyjny, odkryty, zawsze na świeżym powietrzu  bar El Horno de Irotz zaprasza na lunch. Równie fantazyjny. Nie omijam. Zrzucam plecak i otrzymuję  świeże pieczywo prosto z pieców  (horno), jakieś mięsko i sałatkę z pomidorów, które pachną jak pomidory pachniały kiedyś . Cudownie, chyba dalej nie pójdę.

03

                                                                           Piecowy bar w Irotz

ZABALDIKA

W drodze pojawia się mały kościółek  Świętego Estebana, dla którego trzeba na pół kilometra zejść z oznaczonej  trasy Camino i wspiąć się na strome wzgórze.   Zamierająca wioska  już tylko ruinami otacza kościółek. Odnowiona  jest tylko plebania i w niej  albergue na 20 łóżek prowadzony przez Siostry Sekretnego Serca. Od Siostry otrzymuję klucz do kościelnych drzwi.  Zachęca aby na wieży poruszyć dzwon. To wystarczy aby z jego dźwiękiem uleciały do nieba ich modlitwy, wtedy można podłączyć swoje. Jakże nie skorzystać!

Święty Estaban? Pierwsze słyszę.

Siostrzyczka nie była zaskoczona pytaniem, a raczej gotowa do niewątpliwie pięknej opowieści, która  tak mogła brzmieć jedynie w języku hiszpańskim, w dodatku splecionym z jakimś dialektem. Wsłuchałem się w tę opowieść i rozczytywałem ją z wyrazu rozpromienionej twarzy. Nie rozumiałem ani słowa. A jednak – coś tam  zrozumiałem.  Że San Esteban to z greckiego  Stephanos, że urodził się w 34 roku w Jerozolimie i że  Esteban  es uno de los pocos santos, al margen de los apóstoles.  Spowinowacony z rodziną Jezusa, należał do jednej z pierwszych gmin chrześcijańskich w Jerozolimie.  Mógł więc spotkać Świętego Jakuba podczas synodu  Aposotłów w 49 roku. Ale o tym siostrzyczka nie mówiła. Chyba, że nie dosłyszałem.

04

                                                                                 Do kościółka pod górę

 

 PAMPLONA (nad rzeką Arga)

Już w pierwszym wieku przed Chrystusem Rzymianie nadali jej prawa miejskie. Tradycja głosi, że tu właśnie pod koniec III wieku mieszkańców tych ziem chrzcił, uczeń uczniów apostołów,  Święty Saturnin.

Wyraźny rozwój Pamplony, rozpoczął się  w XIII wieku dzięki  pielgrzymom, którzy wracali z Compostela. Zachęt było wiele: położenie, klimat, lipcowy „festiwal byków”, podczas którego zawieszano rygorystyczne przepisy dotyczące „zachowania pod wpływem alkoholu”, specjalne nadania dla osiedlających się i rzeka – wszystko, czego oczekuje strudzony wędrowiec.  Wiele było talentów pośród pątników, skoro dzięki nim rozpoczęła się przebudowa miasta, wzniesiono katedrę, z tego też okresu pochodzi perła architektury Pamplony – Casa Consitorial, ratusz miejski  z cudną barokową fasadą. I barokowa katedra. I – most, Puente de Magdalena.

05                                                                    Most Magdaleny

Przyśpieszałem w drodze aby mieć trochę czasu na Pamplonę, chciałem zwiedzić katedrę, przejść się uliczkami starego miasta, wraz z Hemingwayem odwiedzić znane mu bary i popytać go o corridę.  Otaczającą miasto rzekę  Arga przekraczałem po Moście Magdaleny (znowu radość dla oczu), dalej wzdłuż fosy i przez Bramę Francuską wszedłem w ulicę Carmen. W najbliższym albergue Casa Iberrolaczekała na mnie zamiast łóżka – koja, łaźnia, pralnia i co tam trzeba jeszcze, żeby zmienić zmęczenie w pełnię szczęścia. Koja sypialna trafiła mi się wiele razy w życiu, ale poprzednio to były żaglowce.

Właściciel albergue w biegu wręczył mi mapę, zaznaczył główne miejsca, które trzeba zobaczyć i wyjaśnił jak sam mam otworzyć sobie wejściowe drzwi gdy wrócę nad ranem.

Miasto stare, z wąskimi, krętymi uliczkami. Niełatwo tu uciekać od byków. Idąc w stronę rynku starałem się być czujny: czas na Camino działa trochę inaczej niż w pozostałych częściach świata, może się na przykład okazać, że jestem tutaj w lipcu i po ulicach ganiają rozjuszone byki.

Najpierw postanowiłem zobaczyć katedrę, a potem spotkać się z Hemingwayem w uliczkach albo na rynku Pamplony.

Stając w katedrze przed ołtarzem Świętego Józefa dostrzegłem coś wspólnego dla tych obu fascynujących mnie postaci. Podczas gdy Hemingway szalał po Pamplunie po barach i corridach, no i stawał się pisarzem, Józef z Nazaretu wypełniał najtrudniejszą misje, jaką kiedykolwiek mężczyźnie przyszło realizować. Miał uwierzyć, że ta piękna, mądra i wręcz cudowna jego ukochana, z którą niebawem miał się ożenić urodzi Syna, którego on, Józef, nie jest ojcem, a którym jak ojciec ma się opiekować, Nim i Jego Matką. Ponadto to zadanie ma wykonać w pełnej wierze, że żaden inny mężczyzna nie jest ojcem tego Dziecka, jak również w fakt, że Maryja, Jego przyszła żona, jest Niepokalana. Jest czyli zawsze będzie. A Syn jest Synem Bożym.  Nie rozumiał, bo nikt by tego nie zrozumiał. Józef z Nazaretu przyjął to zadanie. I zrealizował mimo obietnicy, że będzie bardzo trudne. Pokonał lęk, który na początku miał nad nim przewagę.

 

18                                           Catedral de Santa Maria la real de Pamplona (Photo Wikipedia)

 

 ŚWIĘTY JÓZEF

07                                                                    W katedrze u Świętego Józefa

Jeszcze nie wiedziałem jak jest mi bliski, gdy w początkach naszej emigracji we Włoszech trwaliśmy w niepewnym oczekiwaniu o nasz los.  Znalazłem pracę w stolarni, w Ostii.  Właścicielem  Faleniameria Antica był, również nieco antyczny, Leonardo Rocceti, syn poprzedniego właściciela stolarni, specjalista od starych mebli, które sam produkował. Włosi tak mają, nie wszystko co wygląda na prawdziwe musi być zaraz prawdziwe. Leonardo był typowym  Włochem,  człowiekiem z duszą artysty. Był niski, lekko przygarbiony, zawsze z okręconym na szyi czerwonym szalem, z odrobinę ironicznym uśmiechem. Mianował mnie swoim assistente, co wiązało się ze wszystkim, co trzeba było robić w antycznej stolarni, za wyłączeniem prac stolarskich, o których nie miałem pojęcia. Nie bardzo wiedziałem do czego mogę się w tej stolarni przydać, ale ponieważ  panował tam totalny bałagan, a ściany zastawione były deskami, fragmentami rozpoczętych prac, błędnie pociętymi dębowymi deskami i wszystko było zakryte zwałami trocin i kurzu, zgromadzonego przez lata, jako assistente postanowiłem wprowadzić tu jakiś ład.  Leonardo nie wierzył w sukces mojej pracy, raczej było mu to obojętne. Ale mnie nie. Zamysł okazał się dobry, udało się odzyskać sporą część stolarni, wszyscy byli szczęśliwi, a ja miałem szansę na zrobienie zawodowej kariery, czyli na stałą pracę. Odsłaniając kolejny fragment ściany zobaczyłem obraz zakryty kurzem, pajęczynami i trocinami. Był na pewno bardzo stary – na tyle już umiałem rozpoznawać antyki. Leonardo ze swojej kanciapy zobaczył co ja tam odkrywam i podszedł. Stolarze również przerwali pracę.

 

08                                                                         Odnaleziony w stolarni

Odkryty obraz przedstawiał Świętego Józefa. Zawiesił go tutaj ojciec Leonardo, albo dziadek.  Tym odkryciem, odnalezieniem dawno zapomnianego patrona  t e j stolarni, umocniłem swoją pozycję.  Zasłużyłem na tytuł assistente  i pracę miałem już w kieszeni.

Święty Józef towarzyszy mi nieustannie.

HEMINGWAY

Na koniec dzisiejszej drogi miał na mnie czekać osobiście. I czekał, a jakże.

Był ideologiem męskości do tego stopnia, że cała jego twórczość jest tylko o tym. Jego bohaterowie zawsze musieli wykazać się odwagą, musieli być ludźmi honoru, a przyjęte zobowiązania wykonywali z najwyższym  poświęceniem, nawet za cenę życia. To było hemingwayowskie sacrum, bez tego nie byłoby Hemingwaya.

Zapewne właśnie to sacrum tkwiące w twórczości Hemingwaya zawładnęło przed laty mną tak bardzo, że potem z łatwością  przywiązałem  się do decyzji pójścia na Camino. Decyzja podjęta i nie ma o czym mówić!

„Tylko słabeusz nie zdoła w końcu zrobić tego co zamierzał.” mawiał.

 

„Wtedy się ukazało osiem byków, które pędziły wyciągniętym galopem,  ciężkie,  czarne,  lśniące,  złowrogie, z gołymi rogami, potrząsając łbami. A z nimi biegły trzy woły z dzwonkami na szyjach. Waliły zwartą masą, przed nimi zaś zmykała, rwała naprzód, gnała, sadziła straż tylna mężczyzn i chłopców z Pamplony, którzy pozwalali gonić się ulicami dla porannej przyjemności.

Chłopiec w błękitnej koszuli, czerwonej szarfie, białych płóciennych pantoflach, z nieodzownym  skórzanym bukłakiem na wino przewieszonym przez ramie, potknął się pędząc przejściem.  Pierwszy byk zniżył łeb i targnął nim w bok. Chłopiec rąbnął w ogrodzenie i legł bezładnie, a zwarte, biegnące stado minęło go. Tłum zawrzasnął” (Ernest Hemingway, „Pompluna w lipcu” 1923. Tłumaczenie Bronisław Zielinski)

 

W Pamplonie Hemingwaya napisał „Słońce też wschodzi”. Stąd czerpał materiał do „Rogów byka” i gdzieś tu, w okolicy umieścił wydarzenia powieści „Komu bije dzwon”. Bywał w tym mieście, czasami mieszkał miesiącami.

Nie wiem czy Hemingway w ogóle wiedział o wiodącej przez to miasto pielgrzymkowej trasie. Jego Nick, Harry czy też Thomas  polują, łowią ryby, walczą na wojnie, albo obok baru – o kobietę, padają, podnoszą się i walczą dalej, albo giną. Ale – nie tylko. Są pisarzami, malarzami, torreadorami, a nawet skipperami . Bohaterowie Hemingwaya są mężczyznami silnymi wolą walki i honorem.

W miejscach, w których przebywał pozostały po nim wyraźne ślady i pamięć.

Widziałem jego dom na  Bemini Island, w archipelagu Bahama,  a w nim jego kąt do pracy,  biurko…

W  Hawanie w barze Boelm zamówiłem  mojito stojąc obok Hemingwaya . Tam wspominają go szczególnie. Każdy chce mieć zdjęcie z Hemingwayem przy barze.

W Pamplonie zapamiętany jest w barach pod krużgankami, na centralnym Plaza del Castillo : „El Rincon de Hemingway” i „El Panuelico de Hemingway”. I na kilku fotografiach.

09                                                                 No te lo pierdas (don’t miss it)

 

Jest jeszcze parę innych miejsc na świecie, które zaznaczył swoja obecnością i sporo książek. Z najlepszą, według mnie, „Wyspy na Golsztromie”, ostatnią jaką napisał. Książka o odwadze i o honorze. I o tym, że męską sprawą  jest walczyć do końca.

Gdyby osobiście przeszedł Camino niewątpliwie pozostawiłby znakomity ślad. Camino jest dla dzielnych, podobało by mu się. Tylko, że w tym czasie bardziej interesowały go walki byków. Miał trochę ponad dwadzieścia lat.

Jak to było ze mną, kiedy miałem trochę ponad dwadzieścia lat?

No to teraz, Erneście, zabieraj się ze mną! Dwódziestka nam  już dawno minęła, a  w kompanii będzie nam raźniej i na pewno ciekawiej. Dołącz do skarbów, które niosę, do wszystkich myśli o życiu i śmierci, i do modlitw po drodze, do intencji. Ernest Hemingway zginął z własnej ręki 2 lipca 1962 roku.

Włóczęga za Hemingwayem po jego barach skończyła się, jak przewidział właściciel albergue z kojami zamiast łóżek, nad ranem. Żartuję, ładnie by to wyglądało nazajutrz…

W pobliżu albergue zjadłem za półdarmo wspaniały obiad z butelką dobrego wina – całkiem za darmo. Tak tam jest na camino, butelka dobrego wina za darmo, wystarczy, że na czole masz napisane „pielgrzym”. Opowiem jeszcze jak to możliwe…

Chciałbym jeszcze kiedyś wpaść tutaj na parę dni. Najlepiej w lipcu.

 

Cdn. Część X. Album Dnia 3.

Comments are closed.