2. GÓRA BŁOGOSŁAWIEŃSTW

Gora Blogoslawienstw
Nazajutrz pobudka o wpół do siódmej rano, śniadanie (spory wybór, jest kawa i mleko, a w więc nie ma mięsa, są ryby i bardzo maczne pieczywo; wieczorem będzie mięso, ale nie będzie kawy z mlekiem; odtąd wiemy, że kuchnia będzie koszerna przez cały czas) i – pędem do autobusu. Wyjazd punktualnie o wpól do ósmej. I tak już będzie do końca. Kto się spóźni, nie pojedzie. – Szabat szalom – wita nas Małgosia; jest piątkowy ranek, dzisiaj jak Izrael długi i szeroki wszyscy witają się tym pięknym pozdrowieniem. Nasza przewodniczka wprowadza nas od razu w nastrój tego kraju, od tego dnia nieustannie będzie go nam przybliżać, ale musi narzucić żelazną dyscyplinę abyśmy wszystko, co zostalo zaplanowane, zobaczyli i zdążyli na czas wyznaczony na naszą mszę. Trzeba nas poganiać. A na początek, na dobry początek – pierwszego dnia rano Ojciec Sławek, odprawi Mszę na stoku Góry Błogosławieństw. W dole Jezioro Galilejskie, na nim lekka poranna bryza, stok góry usiany głazami, gdzie niegdzie pokryty cieniem wieloletnich drzew oliwnych. Na którymś z tych kamieni przysiadł Jezus, aby odpocząć. Albo też w cieniu ktoregoś z tych oliwnych drzewa stanął, aby nauczać. To bylo tutaj…

„Widząc tłumy, wstąpił Jezus na wzgórze i usiadł, a uczniowie Jego zbliżyli się doń”
(Kazanie na górze:Mk. 5,1-7,29)

Wzrokiem z tego miejsca można objąć znaczne połacie Jeziora Galilejskiego, dosiegnąć zachodniego krańca, z którego bierze początek rzeka Jordan, na poludniu widoczna jest wielokilometrowa panorama Wzgórz Golan. Na wschód patrzeć trudno, gdyż słońce pojawiło się stamtąd dopiero co. A poza tym nie ma tam nic interesującego, tak jak na zachodzie czy południu. Czy, chociażby na samym Jeziorze, gdzie już ruch spory, sporo tam barek z pielgrzymami, przemierzających trasę z Tyberiady do Kafarnaum albo odwrotnie, jakieś duże łodzie motorowe, pewnie rybackie albo wojskowe kutry. Wojsko tutaj jest wszędzie. Tymbardziej na tak odkrytej i widocznej z Jordanii przestrzeni, jaką jest Jezioro Galilejskie. Jego południowy brzeg od niedawna należy do Izraela. Przed wojną sześciodniową właśnie stamtąd padały artyleryjskie salwy na północny brzeg. Ginęli ludzie. Był kłopot, z którym izraelska armia poradziła sobie w sześć dni.

Pamiętam tamte dni. Służyłem w Wojskach Obrony Powietrznej Kraju. Akurat w czerwcu, gdy trwały manewry polegające na przebazowaniu naszej jednostki w las, poligonowa radiostacja zacząła nadawać komunikaty z Bliskiego Wschodu. Świetna sprawa, nie uważacie? Tu ćwiczenia z przebazowaniem pułku rakiet przeciwlotniczych, a w tle najprawdziwsza na świecie wojna, obwieszczana na naszym poligonie komunikatami. Sam je redagowałem to wiem. Całe nasze dowództwo oczekiwało na komunikaty z frontu. A tam… Spektakularne uderzenia wojsk izraelskiech wywołało popłoch w arabskich armiach. Egipska armia pancerna wyposażona w wyprodukowane u nas czołgi T-34 i T-54, prawie bez walki dostała się do niewoli. Razem z trzema setkami czołgów Made in Poland, wyprodukowanych na radzieckiej licencji. Armia izraelska na froncie synajskim użyła około setki amerykańskich M 48 i kilkunastu odrzutowców. Wystarczyło.

Mój komunikat został przez część naszego dowództwa przyjęty pozytywnie. „Ale by nam dali w d…” – powiedział dowódca Centrum Dowodzenia (CD). Słyszałem na własne uszy. Zastepcą dowódcy naszych ćwiczeń był generał, ktory mial bardzo polskie nazwisko, juz nie pamiętam: Opolski czy Staropolski, cos takiego, i należał do tych oficerów Wojska Polskiego, którzy odpowiedzialni byli za sprawy polityczne. Jemu na żwiczeniach podlegała nasza radiostacja i redakcja gazety poligonowej. Z bliska widzialemjak nasz szef ze zwycięstw armii izraelskiej bardzo się cieszył. Prędko potem, gdy w Polsce trwała „batalia antysemicka” do pułku dotarła widomość, że „nasz” generał poleciał sobie samolotem niby do Bułgarii, a w rzeczywistości wylądował w Izraelu. W Wojskach
Obrony Powietrznej Kraju zrobiła się tęga afera. Tym bardziej, że żona naszego dowódcy, która była redaktorem naczelnym „Przyjaciółki”, urządziła w redakcji przyjęcie na cześć… zwycięstw armii izraelskiej. Prędko potem oboje, ona i nasz dowódca wylecieli z roboty na pysk i niebawem… wylecieli raz jeszcze, ale tym razem do Izraela. Mówiono, że w dywizjach pancernych armii izraelskiej podczas „wojny sześciodniowej” rozkazy wydawane były przez radio po polsku. Jeżeli tak, to jakaś odrobina satysfakcji przypadała nam w udziale. O ile wiem teraz obowiązuje tam już tylko hebrajski. Był czas się nauczyć.

Teraz możemy czuć się bezpiecznie: po tamtej, wygranej przez „naszych” wojnie, granica Izraela z Jordanią powędrowała na południe, aż do grani Wzgórz i zabezpieczona została wojskami z kilku państw. Izraelska armia spogląda na południe z niewielkich okrętów wojennych. Jezioro, przed laty przedzielone granicą, teraz należy do Izraela. Z całą zawartością słodkiej wody! A jest tego! Ponad sto kilometrów w jedną, ponad dwadzieścia w drugą stronę. I bez przerwy jest zasilana wodą z górskich potoków i źródeł.

Południe jeziora od zawsze należało do Galilei, zwanej kiedyś krainą Kanaanu, której podporządkowanie nie poszło Żydom łatwo, ale w końcu poradzili sobie po tym, jak dotarli w te strony na zakończenie słynnej, trwającej było nie było, czterdzieści lat, Wiekiej Ucieczki z Egiptu. Nie jest to może wyrażenie adekwatne do wydarzenia, bo nie była to ucieczka z niewoli w stylu „Wielkiej Ucieczki” ze Stevem McQueenem, była to raczej wędrówka niepokornego ludu, wiedzionego przez pustynię jak najdłuższą drogą po to, żeby wyzbył się pychy i przełożył miłość do złota na inne dobra, wymienione w dwóch pierwszych przykazaniach; i tak pomyślaną, żeby spośród tych, którzy z Egiptu wyruszłi, mało kto dotarł do Ziemii Obiecanej. Starotestamentowy zapis mówi, że z tych pierwszych dotarło tylko dwóch, Jozue i Kaleb. Pozostali byli albo mniej sławni i o nich nikt nie pisał, albo urodzili się po drodze i sławę mieli dopiero zdobyć bijąc Kananejczyków i Filistynów. Reszta czyli Hiwitowie, Hetyci, Peryzytowie i Jebuzytowie sami zwiali, nie trzeba było sie z nimi bić, wystarczyło wypiąć pierś. I z tym sobie też poradzili, bitni byli. No, powiedzmy sobie prawdę, nie wszystko poszło łatwo. Obiecując, że sobie poradzą Jahwe wymienił każde z napotkanych plemion, ale zapomniał albo przemilczał jedno: Palestyńczyków. Nie wiadomo, czy przez nieuwagę, czy była w tym jakaś myśl. Faktem jest, że dziś nikt nie wie jak tu posprzątać. I o co Panu Bogu chodzi.

I pomimo czterdziestu lat ćwiczeń, marszów w spiekocie, głodu i chłodu, lud żydowski nadal pozostał krnąbrny, niepokorny i bardzo pewny siebie. Pan Bóg często mial tego dość, ale Mojżesz robił co mógł, aby Boży Gniew uspokoić, jednak z wędrujacym ludem ledwie sobie radził. Szli do Ziemii Obiecanej i mimo to, albo pewnie dlatego, ciągle się buntowali. Pewni bliskiego kontakatu z Bogiem nigdy nic sobie nie robili z tego co On i ktokolwiek inny o nich sądzi. Żadne tam: „Co o nas ludzie pomyślą”, „Świat się z nas śmieje” czy też „Kompromitujemy się w oczach świata”. Tym gorzej dla świata! – odpowiadają do dzisiaj.

Z jakiegoś powodu Pan Bóg ich umiłował. Dał im Dziesięć Przykazań. Na to oni wymyślili Tamud i 613 praw. Na to Pan Bóg… Chyba machnął ręką, już wiedział z kim ma do czynienia. Ale bardzo ich musiał miłować, skoro dał im Osiem Błogosławiestw jako jeszcze jedną szansę. Zupełnie gratis. Może dlatego tak chętnie ich się pozbyli wraz z Nauczycielem.

[mantra-multi][mantra-column width=”1/2″]

Eucharystia na Górze Blogosławieństw. Ojciec Slawek OMI

Eucharystia na Górze Blogosławieństw. Ojciec Slawek OMI

[/mantra-column] [mantra-column width=”1/2″]

„Błogosławieni ubodzy, albowiem wasze jest królestwo Boże.
Błogosławieni wy, którzy teraz głód cierpicie, albowiem będziecie nasyceni.
Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie…” (Błogosławieństwa i przestrogi, Mt.5,3 – 12)”.

[/mantra-column] [/mantra-multi]

Po Mszy Św. zapatrzeni w jezioro, zaśpiewaliśmy „Barkę”. Niewiele więcej umiemy. Potem zwiedziliśmy to miejsce.Jest tam hospicjum zbudowane przez Włochów za pieniądze od Mussoliniego, i niewielki, bardzo ładny kościół, a w jego krużgankach – zdjęcia z wizyty Jana Pawla II w 2000 roku.

Kościół Błogosławieństw (foto: Marek Tęczar)

Kościół Błogosławieństw (foto: Marek Tęczar)

Wszyscy nagle gdzieś się rozleźli, pan kierowca rozpalał motor, Małgosia zrzucała nadwagę w poszukiwaniu pogubionego stada w rundzie dookoła Góry Błogosławieństw. I tylko moja Miluszka przy autokarze pojawiła się punktualnie wraz ze swoim Nikonem, którym obstrzelała wszystko dookoła. Megabajty w jej aparacie są gotowe do najwyższego poświęcenia. Dopiero pstryknęła trzysta zdjęć. Zastanawiałem się jak może brzmieć po hebrajsku: „Poproszę kartę pamięci do Nikona D90”. Miałem nadzieję, że sprzedawca powie: “Prosze mówić po polsku”.

Ciąg dalszy »

Comments are closed.